Jason Voorhees, Freddy Krueger, Leatherface oraz Michael Myers. Któż nie słyszał o tych ikonicznych dla amerykańskiego horroru postaciach? Są obecne od kilku dziesięcioleci i chociaż filmy z nimi nie powstają już tak często jak kiedyś, to możemy być pewni, że prędzej czy później kolejne przygody Jasona lub Leatherface’a ponownie trafią do kina albo nakręcą o nich serial.
Dość późno, bo dopiero na początku lat dziewięćdziesiątych, na ekranach zawitał jeszcze jeden specyficzny „horrorowy” bohater. Mimo iż jego postać była znakomicie nakreślona, to niestety nie zapisała się tak mocno w popkulturze jak wspomniana wyżej czwórka.
Stań przed lustrem i pięć razy wypowiedz imię…
Candyman pojawił się po raz pierwszy w napisanym przez Clive’a Barkera opowiadaniu Zakazany, lecz jego znacznie bardziej znaną, a jednocześnie mocno odbiegającą od literackiego pierwowzoru postać stworzył Bernard Rose. Wyreżyserowany przez niego Candyman (1992) okazał się bardzo dobrym filmem z pogranicza horroru i dramatu. Chociaż dzieło ma już prawie trzydzieści lat, to nadal warto je obejrzeć.
Candyman, Candyman, Candyman, Candyman, Candyman…
Dlaczego? Chociażby ze względu na niepokojąco wiarygodną przeszłość Candymana, czyli Daniela Robitaille’a. Historia tego dziewiętnastowiecznego, afroamerykańskiego malarza jest znacznie bardziej skomplikowana i tragiczna od choćby tej Michaela Myersa, którego mordercą uczyniły bliżej niesprecyzowane zaburzenia psychiczne.
Robitaille padł ofiarą rasistowskiego linczu. Był długo torturowany, okaleczony (świadczy o tym hak zamiast prawej ręki), wreszcie oblany miodem i porzucony przy pasiece (stąd właśnie nazwa zjawy, od candy – słodkość oraz man – człowiek). Dusza umierającego Robitaille’a została jednak zaklęta w zwierciadełku zakochanej w nim białej kobiety. Od tamtej pory artysta powraca jako Candyman, aby zabić każdego, kto odważy się pięciokrotne wypowiedzieć przy lustrze jego nowe imię.
Słodycz do słodyczy
Pierwszy film z Candymanem miał niepowtarzalną, hipnotyzującą atmosferę. Był oczywiście horrorem, w którym nie zabrakło nawet scen gore. Jednocześnie, w pewnej kontrze do nich, pojawiły się ambitniejsze wątki dotyczące życia afroamerykańskiej mniejszości mieszkającej w zapuszczonych blokowiskach. Są jednakowoż zarysowane dość delikatnie, w żadnym momencie nie przechodząc w wyraźny, polityczny komentarz.
Sama postać Robitaille’a wzbudzała nie tylko strach, lecz również współczucie, a przedstawiona w filmie biedna dzielnica Chicago, Cabrini Green, wspaniale pasowała do intrygującego klimatu miejskiej legendy. Za taką właśnie jest początkowo uważany Candyman, o którego istnieniu przez pierwszą połowę filmu świadczą wyłącznie powodujące gęsią skórkę graffiti oraz opowieści czarnoskórych mieszkańców Cabrini Green.
Zostań moją ofiarą…
W dziele Rose’a może również spodobać się świetna, wywołująca zarówno niepokój, jak i melancholię muzyka, a także znakomicie odegrana postać tytułowego bohatera. Tony Todd, jako Candyman, wypadł fenomenalnie. To jedna z najlepszych ról horrorowych w historii kinematografii. Mimo to nie wystarczyła, aby duch malarza stał się popkulturową ikoną. Nigdy o nim całkowicie nie zapomniano, to prawda, ale nie odniósł takiego sukcesu, na jaki zasłużył.
Czemu tak się stało? Najprawdopodobniej to słabe kontynuacje spowodowały, że Candyman trafił do lamusa.
Słodycze dla słodkiej
Wypuszczony w 1995 roku Candyman 2: Pożegnanie z ciałem nie był filmem tragicznym. Miał kilka własnych pomysłów jak chociażby przeniesienie akcji z Chicago do Nowego Orleanu, lecz jednocześnie wydawał się krokiem wstecz. Prysł gdzieś ten genialny klimat z jedynki.
Prawdziwym dnem okazał się dopiero Candyman 3: Dzień umarłych (1999). Na to coś spuśćmy zasłonę milczenia.
To zawsze byłaś ty, Helen…
Po latach Robitaille wreszcie powróci. W sierpniu tego roku ukaże się kolejna część zatytułowana po prostu Candyman. Do tego czas polecam obejrzeć jedynkę, jeżeli jeszcze nie mieliście okazji. Później możecie rzucić okiem na dwójkę, aczkolwiek od trójki radzę trzymać się z daleka.