Witamy w Unterleuten! to wnikliwe spojrzenie Julii Zeh na mieszkańców pewnej brandenburskiej wioski. Na granicy rezerwatu przyrody, którego bogactwem jest siedlisko rzadkich batalionów, znajduje się miejscowość, gdzie panuje pozorny spokój. Kiedy pewien inwestor chce postawić w pobliżu elektrownie wiatrowe, na jaw wychodzą zadawnione konflikty mieszkańców.
Społeczność małej miejscowości
Akcja powieści Witamy w Unterleuten! dzieje się w 2010 roku. W niewielkiej miejscowości od wielu pokoleń mieszkają te same rodziny, ale jest też kilkoro przyjezdnych, którzy próbują uciec z anonimowego i tętniącego życiem miasta, by tutaj spełniać marzenia. Wśród rdzennych mieszkańców wyraźnie zaznacza się podział na zwolenników Krona i Gombrowskiego, których konflikt rozpoczął się jeszcze w czasach upadku Muru Berlińskiego.
Nowymi mieszkańcami są Gerhard – opiekun rezerwatu ptaków – wraz z żoną i małą córeczką oraz Frederik z partnerką Lindą, która marzy o stadninie koni. Kiedy pojawia się jeszcze inwestor zainteresowany stawianiem wiatraków, każdy chce bronić swoich zasad lub zadbać o własne interesy.
Wszyscy bohaterowie książki mają do opowiedzenia własne historie. W miarę poznawania każdej z nich czytelnik uświadamia sobie, że nie ma jednej prawdy. Mieszkańcy widzą otoczenie przez pryzmat własnych doświadczeń, często też kierują się jedynie domysłami. W wielu przypadkach podporządkowali swoje życie pewnej wizji, która ostatecznie okazuje się nieprawdziwa.
Żona Gombrowskiego, Elena, przez całe życie myślała, że mąż zdradza ją z sąsiadką. Z kolei Kathrin Kron nie rozumiała, co jest powodem konfliktu jej ojca z Gombrowskim ani w jakich okolicznościach doszło do wypadku, w wyniku którego Kron zaczął utykać.
Najważniejszą cechą małych społeczności, która została ukazana w powieści, jest to, że rozwiązują one swoje problemy bez udziału osób trzecich. To dlatego wzywanie policji do Schallera, który pali opony w pobliżu domu Gerharda i tym samym sprawia, że towarzyszący temu smród uniemożliwia mężczyźnie korzystanie z ogrodu, a nawet otwieranie okien, nie przynosi skutku. Z drugiej strony – kiedy Gerhard chce grać według tychże zasad, ponosi porażkę.
Nikt nie próbuje odkryć prawdy o kilkugodzinnym zaginięciu pięcioletniej córeczki Kathrin Kron, bo wszyscy opierają się na własnych domysłach i sami wymierzają sprawiedliwość. O udział w rzekomym porwaniu został oskarżony Gombrowski, choć łatwo dostrzec, że jest człowiekiem niezdolnym do wyrządzenia krzywdy dziecku. Został jednak osądzony przez członków społeczności, a raz przyczepionych etykietek trudno się pozbyć.
Moralność czy własne interesy?
Właściwie żadnego z bohaterów powieści Witamy w Unterleuten! nie udało mi się polubić. Jeśli chodzi o postacie kobiece, nie mogłabym się utożsamiać z żadną z nich. Linda jest silną, zdeterminowaną osobą, dążącą do realizacji wielkiego marzenia o posiadaniu stadniny koni. Idzie po trupach i nie do końca uczciwie uzyskuje zgodę na prowadzenie swojej działalności w pobliżu rezerwatu. Kiedy orientuje się, że posiada kawałek ziemi, bez którego inwestor nie może rozpocząć budowy wiatraków, bez mrugnięcia okiem wykorzystuje to do realizacji swoich planów. Nie liczy się z uczuciami partnera i wygląda na to, że tak naprawdę go nie kocha. Wykorzystuje jego słabości, by osiągnąć własne cele. Każdy jej ruch jest wystudiowany, wyuczony z poradnika, z którym się nie rozstaje.
Drugą postacią, którą próbowałam zrozumieć, jest Jule, żona Gerharda. Jako młoda matka podporządkowuje wszystko potrzebom swojej córeczki. Poza dzieckiem nie dostrzega świata, a przy tym jest przy tym niewrażliwa na krzywdę innych. Nieświadomie też zachęca męża do zbrodni. Kiedy zdaje sobie sprawę, że w Unterleuten nie można być neutralnym, a czegokolwiek by się nie zrobiło, staje się po jednej stronie barykady, postanawia stamtąd uciec.
Antagoniści, Kron i Gombrowski, są przekonani o słuszności swoich działań i winie przeciwnika. Wspierają lokalną społeczność, jak tylko potrafią, jednak spotykają się wyłącznie z niewdzięcznością. Mimo że gospodarstwo Gombrowskiego daje utrzymanie połowie mieszkańców Unterleuten, nikt nie widzi we właścicielu dobroczyńcy. On sam uważa, że całe życie poświęcił bliskim mu kobietom, choć one mają inne zdanie.
Thriller obyczajowy
Witamy w Unterleuten! czytałam z zapartym tchem, mimo że akcja nie należy do dynamicznych. W powieści można wyczuć nieustające napięcie i zbliżające się nieszczęście. Sposób, w jaki traktują się mieszkańcy, musi doprowadzić do tragedii. Mimo wszystko finał szalenie mnie zaskoczył.
Choć autorka opisała w książce przeciętnych ludzi, którzy dążą do realizacji planów bliskich każdemu z nas, to sposób, w jaki ukazała ich mentalność i metody radzenia sobie z przeciwnościami, sprawił, że zaczęłam postrzegać wioskę jako dość upiorną. Za fasadą normalności kryją się bowiem obojętność, egoizm i wzajemne niezrozumienie, które rodzą zło.
Nie spodziewałam się tak dramatycznej opowieści po książce z okładką w tak pogodnej kolorystyce, przedstawiającą wiatraki na tle jasnego nieba. Wszyscy jej bohaterowie są niczym samotne wyspy. Nawet kiedy wiążą się ze swoimi partnerami, robią to z egoizmu. Przez cały czas kierują się własnymi potrzebami. I choć uważają, że zaspokajają pragnienia innych, tak naprawdę robią to, co sami uważają za słuszne nie pytając nikogo o zdanie.
Bardzo polecam.
Sprawdź również naszą recenzję książki „W jednej chwili”!