Pasożyt lęgowy
Cuckoo to film dziwadło, swego rodzaju hybryda. Nie daje się zaklasyfikować i tak naprawdę to chyba nie chce nigdzie należeć. Z jednej strony posiada pewne naleciałości tradycyjnego horroru z bytami nadprzyrodzonymi. Nie mamy tu do czynienia wyłącznie z ludźmi. Z drugiej strony Cuckoo próbuje być filmem sensacyjnym, choć ciężko mówić tu o jakiejś niebywałej intrydze. Niczym ptak, który jest inspiracją dla fabuły, po prostu został podrzucony przez twórców. I musi jakoś sobie samemu radzić. Nie znaczy to, że film jest zły. Wręcz przeciwnie – posiada swój wyjątkowy urok, który na pewno spodoba się wielu osobom. Już sama strona techniczna zapiera dech w piersiach. Wszechobecne lasy nadają horrorowi bajeczny charakter. Są one rzecz jasna złudne, bo jakaś mroczna tajemnica wisi w powietrzu. Jest to jasne niemalże od razu, przez co jako widzowie chcemy dowiedzieć się, co sprawiło, że coś jest nie tak. Niestety, nie tylko główny wątek pełen jest sekretów. Dziwaczność tego filmu to także coś, nad czym warto się zastanowić.
Strasznie dziwny
Pierwszy seans w Polsce odbył się w ramach Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Nowe Horyzonty we Wrocławiu. Sale pokazowe się zapełniły, co pokazuje, że pewna niekonwencjonalność przyciąga kinomanów. Z założenie Cuckoo nie jest typowym horrorem. Stara się iść w ślady świetnie przyjętych Pearl czy Midsommar, gdzie o wiele ważniejsza jest atmosfera, a także przekraczanie granic wyznaczonych przez dany gatunek. Napięcie w filmie jest budowane nieustannie tylko po to, aby zostało za chwilę zaburzone przez kwestie oraz zachowania bohaterów. Kreacje Hunter Schafer (znanej z Euphorii), Daniela Stevensa czy Martona Csokasa także wymykają się schematom postaci z filmów grozy. To, co mówią, i jak to mówią ma wielki wpływ na aurę Cuckoo. A często są to właśnie rzeczy… dziwne. Interakcje między postaciami są niezręczne i mogą wprowadzać w zażenowanie. Mogą, bo nie muszą. Swego rodzaju niepasujące elementy filmu wywołują efekt komiczny. Czy jest on zamierzony, czy nie – to kwestia sporna. Raczej jestem jednak skłonny stwierdzić, że film czerpie z kiczu świadomie. W końcu jest to swego rodzaju baśń.
Dziwnie straszny
Odizolowane od reszty świata miasteczko skrywa w sobie straszne sekrety. To już dobrze wiemy i doskonale znamy. Co jest niezwykłe to to, że w małej miejscowości żyją stworzenia, które niekoniecznie należą do naszego gatunku. Znacznie przekraczają ludzkie zdolności. Są o wiele bardziej brutalne. Ale my ich praktycznie nie widzimy. Jedyne, co daje znać o ich przeraźliwej obecności, to ich odgłos (do którego trzeba się przyzwyczaić, bo będziemy go słyszeć nieustannie). Jego natura jest niejasna. Nie wiemy, czy to pieśń godowa czy też sygnał ostrzegawczy. Wiemy tylko jedno – że należy się bać. Pomimo tych wszystkich cech Cuckoo samo w sobie nie jest wybitnie przerażające. Elementy grozy są ważną częścią dzieła, ale nie wzbudzają wielkiego niepokoju. Sceny pełne strachu można policzyć na palcach jednej dłoni. Grozę stara się raczej wywołać ogólna atmosfera i obiecana nam przez twórców mroczna tajemnica. „Stara się” byłoby tu idealnym określeniem, bo twórcy nie zawsze osiągają zamierzony efekt.
Przerażająca prawda
Po wyjściu z sali kinowej rzeczywiście można poczuć niepokój. Nie jest to typowy niepokój – raczej związany z tym, że ciężko określić, co czuje się w związku z Cuckoo. Tu właśnie zaczyna się problematyczność tego filmu, której początki można odnaleźć w pewnej brawurowości oraz niezależności tytułu. Jak już wspomniano, to nie jest tradycyjny horror. Film stara się przekraczać wiele granic. Tak napompowano go różnorakimi pomysłami, że pękł. Można odnieść wrażenie, że jest to film nie do końca przemyślany. Ciągle mamy odczucie niesmaku, że czegoś tu brakuje. Kłopot pojawia się w momencie, gdy niezbyt wiemy, co mogłoby uratować naszą percepcję. Dzieło Tilmana Singera posiada wiele konceptów, które nie zostały rozwinięte. Jako widzowie nie czujemy spełnienia, bo zagadka nie została przecież ostatecznie rozwiązana. Sądzić można jednak, że tak miało być. Bo czy dałoby się w ogóle usprawnić fabułę pełną niejasnych chwytów? Co by mogło pomóc filmowi, który porzuca – niczym tytułowa kukułka – tyle wątków w początkowych stanach rozwoju? To kolejny przejaw dziwaczności filmu, która z jego największego sojusznika, zamieniła się w najgorszego wroga.