Strona głównaLiteratura„Mam na imię Marytė” – historia niechcianych

„Mam na imię Marytė” – historia niechcianych

Nie będzie niczym odkrywczym stwierdzenie, że II WŚ przyniosła katastrofalne skutki dla całego świata. My, Polacy, mamy przeświadczenie, że doskonale rozumiemy horror wojny. Jednakże nasza znajomość dziejów Europy nie jest idealna. Okazuje się, że nadal znajdują się nieopowiedziane historie, które domagają się włączenia do powszechnej dyskusji. Obcą nam perspektywę proponuje litewska powieść pt. Mam na imię Marytė

Inny świat

Mam na imię Marytė ukazuje mało znaną perspektywę wydarzeń wojennych. Akcja bowiem ma miejsce na Litwie oraz w Prusach Wschodnich. Oba te tereny zdają się być Polakom obce, dalekie. Litwa, choć to sąsiadujące z nami państwo, nieczęsto pojawia się w naszej świadomości jako odrębny, autonomiczny byt. Prusy Wschodnie natomiast, zamieszkałe wówczas m.in. przez Niemców, od razu konotują coś złego. W polskich wyobrażeniach Niemcy (szczególnie w kontekście wojennym) kojarzą się ze złem, zaborami, antypolskością (jak np. w Rocie) czy ogólną dewastacją. Powieściowy debiut Šlepikasa nie rozluźnia napiętych relacji między naszymi krajami, lecz zwraca uwagę na absolutny terror, który dotyka każdego. Historia opowiedziana w Mam na imię Marytė pokazuje, że po każdej stronie frontu wojennego ktoś cierpi.

Naiwność i oczywistość?

Można w tym momencie uznać, że okropieństwa wojny są czymś oczywistym, bo przecież ona każdego tak samo dotknęła. Powierzchownie to stwierdzenie mogłoby być uznane za poprawne. Jednakże jak zmierzyć poziom zniszczeń wywołanych wojną? Mam na imię Marytė odpowiada na to pytanie jednoznacznie – nie da się. Dewastacja wywołana taką tragedią sięga głęboko, dociera do naszych serc i umysłów. Rujnuje instytucję państwa, aczkolwiek przede wszystkim celem zniszczeń są relacje międzyludzkie oraz poczucie etyki. Blitzkrieg dotyka zwykłych ludzi, którzy przestają się czuć bezpiecznie w oswojonej przestrzeni. Przestaje ona należeć do nich, bo ktoś inny rości sobie do niej prawa. Tak samo cierpią zwykłe stosunki bliskich sobie osób. Wszędzie należy spodziewać się intrygi, a zwykłe codzienne życie zamienia się w prymitywną walkę o przeżycie.

Wilcze dzieci

Naiwność przedstawionych realiów jest zaletą powieści. Powierzchownie znamy ten stan z innych lektur, a jednak tutaj nieoczywista banalność pacyfistycznych przekonań konfrontowana jest z katastroficzną naturą wojny. Absurdem jest przecież to, że nikomu (poza klasą rządzącą) ona nie służy. Omawiana wcześniej naiwność jest wynikiem także czegoś innego – narracji prowadzonej głównie z perspektywy dzieci. To właśnie młodociani i ich tułaczka są głównym tematem książki Mam na imię Marytė. Termin „wilcze dzieci” odnosi się właśnie do nich – dzikich, osieroconych dzieci, które licznie wędrowały na sąsiadującą Litwę w celu zarobku, żebrania czy wręcz, aby znaleźć nową rodzinę. Świat, który przedstawia Šlepikas, jest bezlitosny i wywraca do góry nogami typowy dla nas model rodziny, w którym to rodzice zajmują się dziećmi, nie zważając na koszty.

Razem, ale osobno

Świat widziany oczami „wilczych dzieci” jest zarazem przerażający, jak i bajeczny. Nie do końca rozumieją one tragedię wojny, która przecież dotyka ich najbardziej. Młodzi są ciężarem, kolejną gębą do wykarmienia. Tak więc, aby nie być nieproduktywnymi, sami wybierają się w nieznany sobie kraj, aby wspomóc bliskich na skraju nędzy. Konstrukcje zdaniowe w Mam na imię Marytė są banalnie proste, lecz to w ich prostocie skrywa się największa komplikacja. Czy można w łatwy sposób wytłumaczyć to, do czego doprowadza chciwość? Czy da się bezpośrednio objaśnić, czemu jest się obiektem nieskończonej nienawiści innych? Jak bez ceregieli zracjonalizować absurdalny stan, w którym znajdują się niewinni ludzie? Zdaje się, że się nie da. Stąd też pewnie wybór padł właśnie na ten dynamiczny typ narracji. Jednakże nie znaczy to, że książka jest płaska. Bynajmniej – prostocie towarzyszą nieoczywiste metafory i nawiązania do folkloru.

Renata = Marytė, Marytė = Renata?

Tytułową bohaterką litewskiej powieści jest Renata, Prusaczka, której rodzina wraz z biegiem wydarzeń książki chyli się ku upadkowi. Dziewczynka jest postacią symboliczną, częściowo opartą na prawdziwej Renacie, którą spotkał podobny los. Jest jednakże ona wariacją na temat pierwowzórczyni. Renata zmuszona została do wiedzenia podobnego życia, co inne Wolfskinder. Tytuł powieści jawi się jako złowieszczy refren, który nieustannie daje o sobie znać. „Mam na imię Marytė” czytane u Šlepikasa jest wieloma rzeczami. M.in. mantrą, która może pomóc dziewczynce przeżyć wśród germanofobów. Możemy to również odczytywać jako moment stracenia własnej, niemieckiej tożsamości, tak ważnej dla rodziny Renaty. Nieważne, jaką strategię wybierzemy, tytuł genialnej powieści będzie nas nawiedzać. Jego prostota przeraża, gdy zastanowimy się, ile osób w wyniku zagrożenia musiało dokonać transformacji.

Kuba Paczula
Kuba Paczula
Ciałem w Breslau, sercem w Königshütte.
Tytuł:
Mam na imię Marytė
Autor:
Alvydas Šlepikas
Tłumacz:
Paulina Ciucka
Wydawnictwo:
Kolegium Europy Wschodniej
Data wydania:
2024
Liczba stron:
184
Dobór słownictwa
10
Narracja
10
Tytuł
10
Okładka / szata graficzna
10
Czytaj więcej recenzji
Może cię zainteresować

Zostaw komentarz

Wprowadź swój komentarz
Wprowadź swoje imię

Inny świat Mam na imię Marytė ukazuje mało znaną perspektywę wydarzeń wojennych. Akcja bowiem ma miejsce na Litwie oraz w Prusach Wschodnich. Oba te tereny zdają się być Polakom obce, dalekie. Litwa, choć to sąsiadujące z nami państwo, nieczęsto pojawia się w naszej świadomości jako...„Mam na imię Marytė” – historia niechcianych

Dodaj do kolekcji

Brak kolekcji

Tutaj znajdziesz wszystkie wcześniej stworzone kolekcje.