Dojrzewanie – ojciec, syn i koszmar, którego nikt nie chce przeżyć
Nie wiem, czy kiedykolwiek film lub serial wbił mnie w ziemię tak mocno, jak Dojrzewanie. Nie przez to, że to thriller. Nie przez to, że trzyma w napięciu. Uderzył we mnie jako ojca. Mam pięcioletniego syna Podczas seansu nie mogłem uwolnić się od jednej myśli – co by było, gdyby to dotyczyło mnie? Jak bym się zachował, gdyby cały świat obrócił się przeciwko mojemu dziecku? Jak zniósłbym bezsilność, ból i tę potworną niepewność?
Jedno ujęcie, tysiąc emocji
Cztery odcinki, bez cięć, jedno ujęcie. To nie trik ani techniczna sztuczka – to sposób, byś poczuł tę historię na własnej skórze. Kamera wędruje między postaciami, prowadzi nas ciasnymi korytarzami komisariatu, pokazuje rozpadający się świat bohaterów. Nie daje chwili oddechu. Nie pozwala złapać dystansu. Jesteś tam, uwięziony w tym koszmarze razem z nimi. To znak firmowy Philipa Barantiniego, reżysera, który już w Punkcie wrzenia udowodnił, że potrafi opowiadać historie w jednym ujęciu. Tam pokazał piekło w kuchni restauracji. Tutaj pokazuje piekło ojca, który traci kontrolę nad rzeczywistością.
Ojciec, który walczy, ale może przegrać
Stephen Graham w roli ojca jest bezbłędny. Nie gra, on po prostu żyje tą rolą. Każde jego spojrzenie, każdy moment ciszy mówi więcej niż tysiąc słów. Czujesz jego ból, desperację, gniew. To jeden z tych występów, które nie potrzebują wielkich monologów. Wystarczy spojrzenie, wystarczy milisekunda zawahania. Bohater przechodzi przez wszystkie etapy – szok, niedowierzanie, walkę o syna, aż po momenty, w których widać, że nie wie już, co robić dalej. Czy walczyć do końca, czy zaakceptować, że wyrok już zapadł?
Dziecko w oku cyklonu
Rola Jamiego to jedno z największych odkryć ostatnich lat. Owen Cooper gra tak, że nie wiesz, co myśleć. W jednej chwili widzisz w nim niewinnego, wystraszonego chłopca. W następnej scenie sam zaczynasz się zastanawiać, czy rzeczywiście nie ma w nim czegoś więcej. To chłód, który przeszywa widza na wskroś. Widzieliśmy wiele historii o rodzinach w kryzysie, ale nigdy tak opowiedzianej. Bez filtrów, bez zbędnego dramatyzmu, za to z brutalną, zimną prawdą.
To nie jest historia, którą się ogląda. To historia, którą się przeżywa
Widziałem już wiele mocnych seriali, ale ten pozostanie w mojej głowie na długo. Nie pozwolił mi się schować za ekranem. Nie dał zapomnieć. Zmusił do pytań, na które nie chciałem znać odpowiedzi.
Czy wierzyłbym własnemu synowi, gdyby oskarżono go o coś strasznego?
Czy walczyłbym do końca, nawet jeśli wszystko świadczyłoby przeciwko niemu?
Jak daleko można się posunąć, by chronić własne dziecko?
Nie wiem. I modlę się, żeby nigdy nie musieć się dowiedzieć. To nie jest serial, który się ogląda. To serial, który się czuje. Serial dostępny na Netflix. Obejrzyjcie. Nie dla thrillera, nie dla efektów. Dla emocji.
Warto zobaczyć również: The Brutalist – brutalne 3,5 godziny?