Strona głównaPopkulturaKrwawa zabawka Kinga

Krwawa zabawka Kinga

Włączyłem to z nastawieniem: będzie grubo. Liczyłem na mrok, na strach, na to, że po seansie będę chodził do łazienki przy włączonym świetle. Chciałem poczuć to znajome napięcie, które czai się w kątach pokoju i nie znika jeszcze przez kilka godzin. Miały być dreszcz, klaustrofobia, poczucie zagrożenia. A tu… nic. Ani mroku, ani strachu, ani tej paranoi, która zostaje w głowie po dobrym horrorze. Nie ten klimat. Nie ten horror. Ale – i to jest największe zaskoczenie – bawiłem się naprawdę dobrze. Bo Małpa Osgooda Perkinsa wciąga na innych zasadach. To nie horror, który poluje na Twoje lęki. To opowieść, która je podgląda z ukosa, szczerzy zęby i mruga do Ciebie. I zamiast odwracać wzrok, chcesz patrzeć dalej.

Horror, która nie przeraża

Coraz częściej horror nie próbuje wywoływać paniki – zamiast tego bawi się nastrojem, dziwnością, czasem nawet absurdem. Małpa właśnie to robi. Nie wyskakuje z szafy, nie szarpie emocji – raczej sączy się powoli i zagląda nam przez ramię. To film, który nie próbuje rzucić się na widza, tylko krąży wokół, jakby sprawdzał, czy jesteśmy gotowi na coś… innego. Strach jest tu raczej dodatkiem niż głównym daniem. A cały seans przypomina bardziej surrealistyczną układankę niż klasyczny pojedynek z potworem.

Zabawka, która nie żartuje

Z dna pudła po ojcu wyłania się coś, co wygląda jak relikt PRL-u – nakręcana małpka z cymbałkami. Niby śmieszna, niby tandetna, ale coś w jej spojrzeniu mówi: „nie przekręcaj kluczyka”. Oczywiście chłopcy to robią – i zaczyna się domino. Każde nakręcenie to kolejna śmierć – absurdalna, groteskowa, a czasem wręcz komiczna. Hal i Billy próbują pozbyć się zabawki, ale zło ma swoją agendę. Lata mijają, bracia dorastają, a małpa wraca. I teraz to Hal – już jako ojciec – musi stawić czoła zarówno własnej przeszłości, jak i serii coraz bardziej pokręconych zgonów.

Kingowski duch, lynchowski klimat

Choć Stephen King pobłogosławił ekranizację, Małpa nie próbuje naśladować typowych ekranizacji jego opowiadań. To film, który wchodzi bocznymi drzwiami – zamiast prostych straszaków serwuje dziwność, niepokój i estetykę wyjętą z niespokojnego snu. Śmierć jest tu obecna na każdym kroku, ale nie przeraża – raczej zaskakuje swoją formą. Wszystko wydaje się lekko oderwane od rzeczywistości, jakby bohaterowie grali w przedstawieniu, do którego zapomnieli nauczyć się tekstu. Sceny balansują na granicy jawy i urojenia, a świat przedstawiony jest pełen absurdalnych detali, które nie powinny tam być – a jednak pasują idealnie. Reżyser nie opowiada tej historii wprost – raczej rzuca tropy i sprawdza, kto pójdzie za nimi dalej.

Więcej stylu niż treści? Może i dobrze

Film różni się od oryginalnego opowiadania. Reżyser dopisał wątki, poszerzył świat, a zamiast opowieści o jednym chłopcu, dostaliśmy historię braterską i międzypokoleniową. Nie wszystkie zmiany są udane – momentami fabuła gubi rytm, a kilka wątków wydaje się zbędnych. Ale dzięki szkieletowi historii Kinga film trzyma się w ryzach. To nie jest jazda bez trzymanki. To raczej kontrolowane dziwactwo.

Trauma, która nie robi wrażenia

Małpa próbuje też dołączyć do klubu horrorów o traumie – tych, które szukają źródła zła nie w potworach, ale w rodzinnych ranach. Mamy tu porzuconego ojca, pokoleniowy niepokój i lęk przed tym, że odziedziczymy nie tylko kolor oczu, ale i coś znacznie gorszego. Problem w tym, że takich filmów jest dziś mnóstwo – a Małpa, choć próbuje, nie znajduje niczego świeżego. Głębia wydaje się raczej dodatkiem do estetyki niż rdzeniem opowieści. To bardziej cień traumy niż jej prawdziwa twarz. I może właśnie dlatego film działa lepiej, kiedy odpuszczamy analizę i traktujemy go jako dziwacznie stylizowaną, lekko perwersyjną rozrywkę – z trupami w tle i krzywym uśmiechem na ustach.

Theo James? Zaskoczenie na plus

Dużym plusem jest podwójna rola Theo Jamesa – aktora znanego bardziej z urody niż umiejętności. Tu zaskakuje – gra dwóch dorosłych braci z wyraźnie odmiennymi charakterami i wychodzi z tego obronną ręką. To nie jest Oscarowy popis, ale solidna, rzetelna robota, która trzyma film w ryzach, nawet gdy scenariusz zaczyna skręcać w stronę kabaretu.

Małpa, która  się gapi

Ten film nie straszy. Ale ma coś, co sprawia, że trudno od niego oderwać wzrok. Coś niepokojącego, co siedzi pod powierzchnią – jakby obraz sam się nam przyglądał. Może to ta pastelowa estetyka połączona z trupami. Może dźwięk, który wchodzi w głowę jak hipnoza. Może to, że zamiast walić w stół, Perkins delikatnie przesuwa filiżankę po blacie. A Ty tylko patrzysz i czekasz, aż spadnie. I kiedy w końcu się rozbije – dźwięk nie ogłusza. Ale zostaje w głowie na długo.

A jeśli po Małpie masz ochotę na więcej filmów z dreszczem, ale niekoniecznie typowego horroru, to koniecznie sprawdź:
👉 „Śmierć mnie śledzi od lat” – czyli jak Oszukać przeznaczenie zamieniło mój mózg w detektor zagrożeń
👉 iHostage – thriller na faktach, który bardziej irytuje niż trzyma w napięciu

Piotr Małek
Piotr Małek
Piotr Małek – twórca Ekranomanii 🎬 Gadamy tu o filmach na luzie, jak przy kawie. Kocham kino, futbol i rodzinne seanse.
Newsy o kulturze

Przeczytaj także

Zostaw komentarz

Wprowadź swój komentarz
Wprowadź swoje imię

Dodaj do kolekcji

Brak kolekcji

Tutaj znajdziesz wszystkie wcześniej stworzone kolekcje.