Aktor, którego nie da się nie lubić
Nie wszyscy aktorzy rodzą się po to, żeby krzyczeć z plakatu: „Patrzcie, jestem legendą!”. Tom Hanks od zawsze robił swoje – i dziwnym trafem to wystarczyło, żeby połowa globu go pokochała, a druga przynajmniej szanowała.
Zanim stał się facetem, który zmusił świat do płakania nad piłką imieniem Wilson, Hanks włóczył się po castingach i prowincjonalnych teatrach. Wychowany w rodzinach zastępczych, nie wyglądał na przyszłego zdobywcę dwóch Oscarów z rzędu. Ale może właśnie dlatego nigdy nie dał się zwariować – kiedy inni budowali PR-owe fortece, on zbierał stare maszyny do pisania.
Początki kariery – od komedii do pierwszego Oscara
Na ekranie zaczynał od komedii tak lekkich, że dziś większość z nich wylądowałaby na Netfliksie z oceną sześć na dziesięć. Wieczór kawalerski, Skarbonka – to były role, po których mało kto wróżył mu wielkie kino. Dopiero Duży pokazał, że w oczach Hanksa jest coś więcej niż hollywoodzka papka.
Nominacja do Oscara przyszła wtedy, kiedy niewielu traktowało go poważnie. A potem nagle bum – Filadelfia. Rola prawnika chorego na AIDS w czasach, kiedy temat był tabu większym niż dziś cokolwiek. Oscar numer jeden.
Forrest Gump i filmowe kamienie milowe
Rok później Forrest Gump – historia prostego człowieka, która wdarła się w popkulturę jak tatuaż na plecach pokolenia lat 90. Drugi Oscar. Tylko Spencer Tracy mógł powiedzieć, że zrobił to samo wcześniej.
Kolejne lata to pasmo tytułów, które zna każdy kinomaniak: Szeregowiec Ryan, Cast Away, Złap mnie, jeśli potrafisz. Tylko Tom Hanks potrafił sprawić, że widzowie bardziej przeżywali rozłąkę z piłką niż z połową filmowych kochanków. A Wilson do dziś jest najpopularniejszym kawałkiem kauczuku w historii kina.
Zielona mila – film, który zostaje w głowie
A Zielona mila? To osobny rozdział w karierze Toma Hanksa i film, który do dziś uchodzi za jedno z jego największych osiągnięć. Historia Johna Coffeya i Paula Edgecombe’a to kino, które wbija w fotel nie efektami, ale spokojem i pytaniami, na które nie ma prostych odpowiedzi.
Mało który aktor potrafiłby pokazać człowieka stojącego na granicy współczucia i obowiązku z taką autentycznością. Tam nie było miejsca na tanie wzruszenia – była prawda i cisza, która zostaje z widzem długo po napisach końcowych.
Role pełne kontrastów – od zabójcy po kapitana
Niektórzy zarzucali mu, że gra „wiecznie miłych gości”. A przecież w Drodze do zatracenia udowodnił, że nawet płatny zabójca może mieć w sobie więcej człowieczeństwa niż połowa hollywoodzkich superbohaterów.
W Kapitanie Phillipsie wystarczyło jedno spojrzenie, żeby poczuć więcej napięcia niż w dziesięciu filmach o końcu świata. Tom Hanks udowodnił, że czasem mniej znaczy więcej – i nie trzeba eksplozji, żeby widzowie nie mogli oderwać oczu od ekranu.
Normalny facet z asteroidą na koncie
Poza planem filmowym Tom Hanks to normalny facet z obsesją na punkcie starych maszyn do pisania i zwykłych prezentów – w tym legendarnego tostera, który kupił żonie na święta.
Kiedy inni chwalili się jachtami i zegarkami za miliony, on wolał opowiadać, że dobra książka Zafóna jest warta więcej niż czerwony dywan. A w kosmosie krąży asteroida 12818 tomhanks – jakby Wszechświat chciał przypomnieć, że są ludzie, którzy zostają na zawsze.
Podsumowanie – aktor, który nigdy nie musiał udawać
Tom Hanks nie potrzebował skandali, żeby zdobyć szacunek. Nie musiał nikogo przekonywać, że zasługuje na miejsce w historii kina – jego role mówiły same za siebie. Od Forresta Gumpa i Zielonej mili po Kapitana Phillipsa i Cast Away, za każdym razem pokazywał, że aktorstwo to nie tylko rzemiosło, ale i sztuka bycia człowiekiem na ekranie.
Może właśnie dlatego widzowie uwierzyli w każdą historię, w którą się angażował – czy chodziło o prawnika walczącego z uprzedzeniami, strażnika więziennego z wyrzutami sumienia czy rozbitka rozmawiającego z piłką.
A dziś, kiedy w Hollywood króluje hałas i pogoń za sławą, Hanks przypomina, że czasem wystarczy zwyczajność – taka, która ma w sobie prawdę i odrobinę ciepła. I może dlatego jego filmy nie starzeją się tak jak reszta – bo w nich zawsze było coś, czego nie da się kupić za żadne pieniądze: autentyczność.
Zobacz też nasze inne felietony o legendach kina: