WITAJCIE W AKADEMII HOLBORN
Wampirzyca Sora uchodzi za czarną owcę w rodzinie, bo z każdym dniem słabnie. Jeżeli ten proces się nie zatrzyma, niebawem stanie się ona zwykłym człowiekiem. Aby temu zapobiec, zostaje wysłana do Akademii Holborn, gdzie młodzi przedstawiciele klanów uczą się panowania nad swoimi zdolnościami. Sora ma tam poznać przyszłego partnera, który być może pomoże jej odzyskać rodową moc. Jeśli jej się nie uda, zostanie wydalona z klanu… lub spotka ją znacznie gorszy los.
Hello, darkness…
Muszę przyznać, że długo nie mogłam wgryźć się w Kły, miałam bowiem kilka podejść, zanim udało mi się przebrnąć przez pierwszy rozdział i ruszyć dalej. Z czego to wynika? Otóż początkowe strony to pokaz tell, not show – krótki, ale jednak zauważalny. Dostajemy porcję informacji o świecie, klanach, sojuszach i przeszłości bohaterki – wszystko podane wprost. Narracja pierwszoosobowa potęguje to wrażenie sztuczności – Sora rozmyśla o sprawach, które przecież doskonale zna. Zawsze mnie irytuje ten zabieg, o czym wielokrotnie wspominałam w recenzjach. Wolę odkrywać świat stopniowo, przez akcję i dialogi, a nie wykłady w głowie bohaterki.
I TAK W KÓŁKO
Na szczęście – gdy już przebrnęłam przez ten początek – akcja nabrała płynności, a styl pisania stał się bardziej naturalny. W końcu poczułam klimat Akademii Holborn i świata wampirów. Czytało się wtedy przyjemnie, na tyle, że połknęłam tę książkę w dwa dni.
Skąd zatem niska ocena? Po prostu w połowie lektury zaczęłam odnosić wrażenie, że… niewiele się dzieje. Choć dobrze mi się czytało, to nagle doszło do mnie, że z każdym nowym rozdziałem dostaję ciągle to samo: rozmowy, sprzeczki, dramaty między uczniami, chodzenie po akademii, popkulturowe nawiązania. W tle przewija się co prawda wątek znikających uczniów i niebezpieczeństwa wiszącego nad bohaterką, ale potraktowany jest po macoszemu. W efekcie brakuje napięcia, a powieść – choć napisana poprawnie – traci dynamikę. Wiem, że to dopiero pierwszy tom, jednak zabrakło czegoś, co by mnie zachęciło do kolejnej części.
ZABRAKŁO KRWI
Szkoda, że tak wyszło, bo świat przedstawiony ma ogromny potencjał. Akademia pełna wiecznych istot, relacje między klanami, rywalizacja magicznych istot – to wszystko aż się prosiło o więcej emocji, tajemnic oraz ryzyka. Zamiast tego dostajemy raczej obyczajową opowieść z elementami fantasy, której zabrakło mocniejszych punktów zwrotnych. Daria Kwiecińska umie pisać, widać to po stylu, ale trzeba jeszcze dopracować sposób prowadzenia fabuły.
Gwiezdne wojny co trzy strony
Wspomnę też, że mamy tu mnóstwo odniesień do dzieł popkultury, głównie Star Wars, innych filmów czy piosenek. Nie lubię takich zabiegów, bo zakotwiczają historię bardzo mocno w jednej konkretnej chwili kulturowej. W efekcie powieść może szybko się zestarzeć. Nie przepadam również za wizją wampirów żywiących się poza krwią zwykłym jedzeniem, takim jak naleśniki czy pudding, wolę klasyczną interpretację gatunku, ale to już kwestia moich preferencji. Nie są to minusy, które wpływają mocno na ocenę, po prostu moje spostrzeżenia.
PODSUMOWANIE
Nie zapałałam miłością do Akademii Holborn, ale nie powiem też, że kompletnie zmarnowałam czas podczas czytania. To historia z potencjałem, który nie został w pełni wykorzystany, lecz widać, że autorka ma pomysł na świat i potrafi pisać. Jeśli w kolejnych tomach skupi się bardziej na dynamice, tajemnicach oraz emocjach, może z tego powstać naprawdę dobra seria. Trzymam za to mocno kciuki! I mam nadzieję, że te następne części szybko ujrzą światło dzienne, bo wiem, że są osoby, które czekają na dalszy ciąg.
Zapraszam do recenzji innej książki o wampirach, tym razem dla dorosłych – Dom pożądania.


