„Ballada o Czarnych Srokach” – recenzja książki Marii Bujak

Recenzentka

Balladę o Czarnych Srokach można opisać krótko: fantasy z niewykorzystanym potencjałem. A mogła to być polska Szóstka wron.
Egzemplarz książki – w ramach współpracy barterowej – otrzymaliśmy od:
beYA

BALLADA O ZŁODZIEJACH

Elaine jest członkinią Czarnych Srok, bandy złodziei, którzy regularnie okradają najbogatszych mieszkańców Lazurowego Kontynentu. Są niezwykle skuteczni, a przy tym nieuchwytni. Nikt nie zna ich prawdziwych tożsamości. Działają na terenie królestwa Landaroth, znajdującego się u progu wojny.

Następca tronu William III może zapobiec katastrofie, jeśli poślubi Elizabeth, księżniczkę Tardessy, krainy dysponującej ogromną armią. W tym celu musi odnaleźć zaginiony pierścień. Drogi Williama i Elaine wówczas się przecinają, bo tylko ona może doprowadzić księcia do poszukiwanego przedmiotu.

Roszpunka, złodzieje i dwór królewski

Podobał mi się pomysł na fabułę. Z jednej strony grupa złodziei tworzących przybraną rodzinę, z drugiej – rodzina królewska i związane z nią intrygi dworskie. Autorka miała wiele ciekawych pomysłów. Sama informacja, że w fabule pojawią się elementy inspirowane Roszpunką, sprawiła, że byłam absolutnie kupiona, i faktycznie prolog zapowiadał coś świetnego… Tylko szkoda, że był jednym z niewielu momentów, które naprawdę zrobiły na mnie wrażenie.

Czytanie porównałabym do równi pochyłej. Jest coś w stylu Marii Bujak takiego, że mimo znacznej objętości książki (prawdziwa cegła!) wciągnęłam się w tekst i czytałam dość szybko. Naprawdę byłam ciekawa losów bohaterów, prawdy o matce Elaine, zagadki pierścienia, kwestii jego pochodzenia. Tu naprawdę jest masa świetnych pomysłów. Tylko – klasyk w przypadku moich narzekań – wykonanie pozostawia niedosyt.

Jednocześnie za długa i za krótka

Ballada o Czarnych Srokach jest jednocześnie za długa i za krotka. Niektóre sekwencje – jak choćby morska podróż po pierścień – ciągną się niemiłosiernie. W pewnym momencie miałam ochotę pominąć te rozdziały, bo naprawdę były za długie. Inne, w większości te najciekawsze, za to są tylko powierzchownie opisane – choćby finał tej wyprawy. W zasadzie wszystkie elementy, które są naprawdę interesujące – kwestie polityczne, system magii, feniksy – autorka ledwie liznęła, a potem nawet nie rozwiązała w satysfakcjonujący sposób.

Nie przeżywałabym tego jakoś szczególnie mocno, gdyby nie fakt, że w tej książce tkwił ogromny potencjał. To naprawdę mogło być coś fenomenalnego. Ale zabrakło redaktorskiej ręki, która pomogłaby wydobyć z tej historii to, co najlepsze, a te słabsze momenty wyrzucić bądź skrócić. Wtedy spokojnie moglibyśmy mówić o powieści łapiącej się do książkowych ulubieńców roku. W obecnej formie niestety nie mogę tak jej nazwać, bo za często za często byłam wybijana z rytmu przez rozwleczone opisy czy błędy językowe. Ale nie powiem też, że to był niewypał. Bo momentami bawiłam się dobrze, a mogłabym fantastycznie, i to przez cały czas, gdybym nie widziała tych niewykorzystanych możliwości, niedoszlifowanych wątków oraz  elementów, które aż prosiły się o mocniejsze poprowadzenie.

Balans, balans i jeszcze raz balans

Co można byłoby poprawić? Przede wszystkim znaleźć balans. Nie może być tak, że podróż po pierścień i powrót do królestwa zajmują wręcz połowę książki, a wyjście na ląd, odnalezienie błyskotki oraz sceny z matką bohaterki rozgrywają się błyskawicznie. Wiadomo, co jest atrakcyjniejsza dla czytelnika. Podróż można byłoby zatem znacząco skrócić, bez straty dla fabuły.

Inny element, którego bym się pozbyła, stanowią zakończenia rozdziałów w stylu: „gdyby tylko wiedzieli, co ich czeka”. Jeden raz – do przyjęcia. Ale powtarzanie takich zdań nie buduje napięcia, tylko przywodzi na myśl historie z Wattpada.

Bujak niestety też często ignoruje zasadę show, not tell, zwłaszcza na początku. Nie poznajemy bohaterów poprzez ich czyny czy myśli, tylko autorka opisuje, że ktoś jest taki i taki, wygląda tak i tak. Nawet niewiele znaczące postacie zostały tak przedstawione. Zupełnie niepotrzebnie, bo nie odegrały tutaj większej roli, a tylko przez akapity na ich temat Ballada nabrała objętości.

Popracowałabym również nad światotwórstwem oraz przedstawianiem niektórych wątków. Dla przykładu bohaterowie wspominają o możliwym ataku na ich królestwo, jednak zupełnie nie da się odczuć wojny wiszącej w powietrzu. Ten wątek powinien mieć znacznie większą wagę oraz emocjonalny ciężar.

NAJPIERW DOBRY, POTEM ZŁY, ALE DLACZEGO?

Odniosłam wrażenie, że przez większą część książki autorka kreowała Williama na całkiem sympatycznego chłopaka – kibicowałam mu i nie miałam nic przeciwko temu, by zbliżył się do protagonistki. W pewnym momencie jednak, gdy Bujak postanowiła rozwinąć wątek romantyczny między Reignem a Elaine, książę nagle stał się nie do zniesienia, choć wcześniej nie bardzo mieliśmy ku temu przesłanki. Nie przepadam za tego typu zabiegami – jakby na siłę próbowano sprawić, by czytelnik znielubił daną postać i zaczął kibicować innemu shipowi.

Dokładnie ten sam zarzut miałam do trylogii Brigid Kemmerer, gdy autorka z księcia Rhena uczyniła niestabilnego psychicznie drania, co w ogóle nie pasowało do niego. Można zrobić taki plot twist, ale w obu przytoczonych historiach zabieg ten nie wyszedł.

I ŻYLI DŁUGO I Z DALA OD KRÓLESTWA [spoilery]

Miałam nadzieję, że zakończenie zwali mnie z nóg i sprawi, że przymknę oko na te wszystkie gorsze momenty. Niestety końcówka nie wywołała we mnie większych emocji, a wręcz czuję po niej niedosyt. Finał jest dość nietypowy jak na taką historię, tylko nie w pozytywnym sensie.

Autorka przez całą książkę rozwija się wątek królestwa i rodziny księcia, a na ostatniej prostej całkowicie go porzuca. W prawdziwym życiu faktycznie taki scenariusz mógłby się rozegrać – uciekamy, zostawiamy świat za sobą i nie przejmujemy się tym, co się wydarzy. Po powieści fantasy oczekuję jednak czegoś innego. W takim przypadku poświęcanie wcześniej uwagi tym politycznym intrygom nie miało sensu. Zaangażowałam się w wątek królestwa tylko po to, by ostatecznie tak nagle się urwał i został pospiesznie rozwiązany w epilogu. Ubolewam nad tym, bo właśnie ta część dworska najbardziej mi się podobała.

Redaktor potrzebny od zaraz

Jak już wspomniałam, błędy językowe pojawiające się co stronę utrudniały mi czytanie. Zwykle staram się nie być czepliwa pod tym względem, bo jedna literówka nie jest tragedią, ale tutaj do druku poszedł plik z rażącymi błędami – choćby „także” zamiast „tak że” (obie wersje są poprawne, lecz ważne jest znaczenie). Dość powiedzieć, że na okładce widnieje błąd interpunkcyjny – przed „oraz” powinien stać przecinek zamykający zdanie podrzędne. Każdy tytuł wymaga porządnej redakcji oraz korekty. W miarę możliwości nie oszczędzajmy na tych procesach.

PODSUMOWANIE

Z wielkim bólem pisałam tę recenzję, bo Ballada mogłaby trafić na półkę z moimi ulubieńcami, gdyby Bujak jeszcze nad nią popracowała. Myśl, jak dobra mogłaby być to historia, jest frustrująca. Mnóstwo świetnych wątków nie zostało odpowiednio rozwiniętych. Błędy też bolą, bo nie są winą autorki, a wpływają na gorszy odbiór. Lektura ta pozostawia mnie zatem z poczuciem straconej szansy, niemniej nie będę mówić, że to totalny niewypał. Trzymam kciuki za kolejne książki Bujak. Wierzę, że nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa i da mi historię, którą z przyjemnością ocenię na dziesięć gwiazdek.


Zapraszam do recenzji innej książki od beYA – Zło czai się w nas.

Malwina Niewielska
Malwina Niewielska
Recenzentka
Redaktorka, korektorka i recenzentka. Kocha powieści fantasy oraz młodzieżowe. Gdy nie sprawdza tekstów albo nie pisze recenzji, układa puzzle.

Zostaw komentarz

Wprowadź swój komentarz
Wprowadź swoje imię

Tytuł:
Ballada o Czarnych Srokach
Autor:
Maria Bujak
Wydawnictwo:
beYA
Data wydania:
3.06.2025
Liczba stron:
560
Fabuła, pomysł
7
Bohaterowie
5
Styl
4
Akcja
4
Okładka, grafika, sposób wydania
7
Zakończenie
3
Czytaj więcej recenzji
Może cię zainteresować
BALLADA O ZŁODZIEJACH Elaine jest członkinią...„Ballada o Czarnych Srokach” – recenzja książki Marii Bujak

Dodaj do kolekcji

Brak kolekcji

Tutaj znajdziesz wszystkie wcześniej stworzone kolekcje.