Miasto obrosłe pleśnią
Bery z dzielni z wielu względów nie mogą zostać uznane za typowy tomik poetycki. Przede wszystkim sama konstrukcja książki nieco odstaje od normy. Wiersze zawarte w dziele łączą się w spójną całość. Być może nie są ułożone chronologicznie (co tym bardziej oddaje majaczenie w stanie maligny), lecz nadal są w stanie opowiedzieć konkretną historię. Poetycki tekst Tomasza Pietrzaka nieustannie wspomina przeszłość, która jest od nas oddalona. Z tej przyczyny uzasadniona jest oniryczność, dominująca w całości tomu. Choć nie mamy pewności, że to, co opowiada nam podmiot, wydarzyło się naprawdę, to można mu zawierzyć. W końcu to on wyrósł w dzielnicy gdzieś na uboczu świata (tego drugiego). Tak też i on wyniósł z tych peryferii swoje historie, swoje czarne bery.
Dzielnicowy prorok
Nietypowe także wydaje się to, w jaki sposób Tomasz Pietrzak konstruuje utwory. Mamy do czynienia z wierszem wolnym i białym, co umożliwia plastyczne budowanie słowa poetyckiego. Nie znaczy to jednak, że Bery z dzielni to książka chaotyczna czy wręcz anarchistyczna. Łatwo można zauważyć, że poeta konsekwentnie trzyma się wewnętrznej logiki tomu. Poszczególne wiersze rzeczywiście przypominają formą bajki czy opowiastki – nawet można znaleźć w nich morały, jakby się tylko przypatrzeć. Ciekawym jest, że autor niejako pozbawia swoje utwory tytułów, bowiem nazwy znacznej większości z nich (poza ostatnim) zlewają się bezpośrednio z treścią. Tomasz Pietrzak akcentuje więc to, co się dzieje wewnątrz wierszy. Liczy się sam tekst, a nie to, co dookoła niego.
Deratyzacja
Książka Tomasza Pietrzaka naszpikowana jest paradoksami. Z jednej strony Bery z dzielni przedstawiają dorastanie z dala od historii (a przynajmniej tej powszechnie akceptowalnej). Z drugiej strony natomiast, rodzinne miasto podmiotu historią jest przesycone. To miejsce, gdzie dzieci szczęśliwie dorastają w cieniu podobozu Laurahütte. Nie jest to jednak główny budynek Auschwitz, więc się nie liczy. To tylko obrzeże niewarte uwagi. Autor przedstawia miejsce niehomogeniczne, nieczyste od tej całej różnorodności. Bery z dzielni opowiadają o losach Ślązaków, ale nie tych najbardziej urodziwych, których dałoby się uznać za przykład autochtona. Jak sam wspomina, nie mamy do czynienia z przepięknym pejzażem zgentryfikowanego Nikiszowca. Głównym celem rajzy jest niebezpieczne, zapuszczone siemianowickie Hugo.
Dzielnica cudów
Bery z dzielni w niczym nie przypominają dobrodusznej książki Stanisława Ligonia, pt. Bery i bojki śląskie. Nie ma tu nadziei ani ulgi. Są tylko zło i przemoc. Poeta skupia swoją uwagę na ludziach od zawsze niechcianych – Romach, ubogich czy homoseksualistach. Górny Śląsk Tomasza Pietrzaka jest miejscem, gdzie nie można liczyć na łaskę losu. Tu najwięksi rewolucjoniści ulegliby letargicznej aurze tych rejonów. To miejsce opuszczone nie tylko przez Boga, ale też przez wspaniałomyślny Zachód oraz roztaczajacą matczyną opiekę Polskę. To miejsce, z którego można uciec, ale trzeba się go pozbyć, trzeba je wyszorować ze swojego ciała, by móc żyć dalej.
I choć takie ukazanie Śląska jest w jakiś sposób typowe (możemy to zauważyć np. w Gnoju), nie da się ukryć, że dzieje się tu też nieco więcej. Typowym dla literatury górnośląskiej jest skupianie się na warstwie niższej, na klasie robotników. Bądź co bądź, to ona stanowiła większość ludności na tych terenach. Poniżana i wykorzystywana, nie była jednak tylko ofiarą. Tomasz Pietrzak eksponuje postać Roma, Focziego, który zaprzyjaźnia się z podmiotem lirycznym. Jego pochodzenie jest jednakże problemem. W miejscu, gdzie dochodzi do ksenofobii, jest też jeszcze przestrzeń na rasizm. Homoerotyczność także jest wątkiem ważnym dla książki. Choć może mniej uwidaczniana, jej widmo gdzieś tam wisi i czyha.
Powidok
Bery z dzielni jest książką jak najbardziej udaną. Udaną w tym sensie, że robi wszystko zgodnie ze swoimi założeniami. Tomasz Pietrzak sprawnie posługuje się polszczyzną (z elementami godki) i gładko przeskakuje między rejestrami. Historia zawarta w tomie jest historią niezwykle ważną. Z jednej strony eksponującą dzieje Śląska (które same w sobie są mało intrygujące dla goroli). Z drugiej strony także pokazuje niełatwą relację wewnątrz regionu. Konfesyjny charakter poezji autora działa pobudzająco. Zdaje się właśnie, że w tej prostocie można doszukiwać się największej zalety warstwy językowej. Jest na tyle obrazowa, że wizualizuje pewne problemy, lecz zarazem na tyle prosta, że nie komplikuje za bardzo całości. Wyzwaniem dla czytelnika mogą okazać się liczne nawiązania, ale czy to coś złego? Są to w końcu bery, a żeby w całości je zrozumieć, trzeba też poznać inne opowiastki.