Kilka lat temu w wywiadzie dla portalu Niestatystyczny.pl wyjawił Pan, że dziennie pisze minimum 10.000 znaków. Czy w dalszym ciągu trzyma się Pan tych ustaleń? Jakie są Pana inne nawyki związane z pisaniem?
Kiedy samemu decyduje się o własnym czasie pracy, potrzebna jest samodyscyplina. Na przykład Remigiusz Mróz mówi, że pracuje codziennie w wyznaczonych wcześniej godzinach i że traktuje to jako obowiązek. Ja wolałem przyjąć pewien warunek efektywnościowy, a nie czasowy. 10 tysięcy znaków to jest raptem 5 i pół strony maszynopisu, żaden wysiłek, jeśli wie się, co chce się napisać. A że mam w głowie zazwyczaj wszystko wcześniej ułożone, więc przy biurku jest to zaledwie zapisanie myśli. Czasami jednak pojawia się inna praca niż pisanie. Na przykład redagowanie tekstu i praca z redaktorem, kiedy książka zmierza już do finału. To wcale nie jest ani lekki etap, ani szczególnie przyjemny. Techniczna praca: zamienianie powtarzających się słów, poprawianie szyku zdań, wykreślanie niezręczności, jeśli się pojawiły. Żmudne, mało przyjemne, jednocześnie absolutnie konieczne. Bez pracy redaktorskiej każda książka byłaby dużo gorsza niż jest.
Podobno pisarzy można podzielić na architektów i ogrodników. Którym z nich bardziej się Pan czuje? Szczegółowo planuje Pan swoje powieści czy raczej pozwala im się niekontrolowanie rozrastać?
Jeśli chodzi o opowiadania, najczęściej mam je dość ściśle zaplanowane, czyli można powiedzieć, że bardziej jestem w tym wypadku architektem niż ogrodnikiem. Natomiast powieściom zazwyczaj pozwalam, żeby mnie trochę poniosły. Pisanie powieści jest rozciągnięte w czasie. Bywa, że trwa pół roku, bywa, że trwa rok. Autorowi przychodzą do głowy przez ten czas różne koncepcje, czasami znacznie bardziej atrakcyjne od pierwotnych. Niektórzy bohaterowie stają się bliżsi jego sercu i postanawia ich mocniej wykorzystać. Najlepszym tego przykładem jest postać Nataszy – bohaterki „ruskiej trylogii”, którą początkowo planowałem jako postać z tła, która szybko zginie, a nagle stała się postacią absolutnie pierwszoplanową, dominującą i wiodącą, pod wieloma względami bardziej znaczącą niż główny bohater. Dość szybko powziąłem decyzję, że to właśnie wokół Nataszy, zarówno jej decyzji, jak i fascynacji nią głównego bohatera, skoncentruje się cała narracja. I to właśnie Natasza najsilniej odbija swoją pieczęć na całym otaczającym bohaterów świecie. Tak więc bywają i takie zwroty…
„Cykl Inkwizytorski” niewątpliwie trochę się rozrósł. W którym miejscu chronologicznie możemy umiejscowić Pana najnowszą powieść Miasto Słowa Bożego? Z czym przyjdzie się zmierzyć Mordimerowi tym razem?
Miasto Słowa Bożego można czytać nie znając innych książek z cyklu inkwizytorskiego, gdyż stanowi osobną, autonomiczną całość. Ale z tego, co mówi główny jej bohater, możemy wywnioskować, że toczy się niecałe dwa lata po wydarzeniach opisanych w Dzienniku czasu zarazy. Nie ma to znaczenia dla fabuły, ale w pewnym momencie bohaterowie rozmawiają o epidemii, która niedawno się skończyła. Co do fabuły, to inkwizytor wybiera się z misją (na zlecenie wielkiego cesarskiego feudała) do Italii, gdzie, co warto podkreślić, jego inkwizytorski status nie jest uznawany. Ma za zadanie odzyskanie bezcennych relikwii. Tymczasem miasto, do którego przybywa, okazuje się znajdować w momencie przedrewolucyjnego wrzenia, a także nawiedziła je seria tajemniczych morderstw. Sprawy się więc komplikują…
W Płomień i krzyż t. IV Mordimer Madderdin trafia do klasztoru Amszilas. To dokładnie ten sam moment, którym kończą się Łowcy dusz – czy to oznacza, że fani cyklu wreszcie doczekają się od lat zapowiadanej Czarnej śmierci?
Fabuła cyklu „Płomień i krzyż” miała spotkać się z fabułą cyklu „Ja, inkwizytor” właśnie w miejscu, kiedy na ludzkość zostaje sprowadzona śmiertelna zaraza. Tak więc rzeczywiście następnym logicznym etapem jest już Czarna śmierć, która zakończy opowieść o inkwizytorze Mordimerze Madderdinie, chociaż nie zakończy opowieści umiejscowionych w wymyślonym przeze mnie alternatywnym uniwersum.
Na koniec zeszłego roku zapowiadał Pan premierę słuchowiska na podstawie opowiadań Mroczne Wieki: Brytania. Po roku zbiór miał się ukazać w druku. Kiedy poznamy historię wojen między Sabatami a słabym jeszcze Inkwizytorium?
Zbiór opowiadań Mroczne wieki: Brytania jest już prawie gotowy, ale można się go spodziewać dopiero w pierwszej połowie 2025 roku z uwagi na to, że prace nad słuchowiskiem, w którym występuje wielu aktorów, po prostu dużo dłużej trwają niż zwykłe nagranie audiobooka. To będzie pięć opowieści traktujących o różnych czasach i różnych bohaterach, które połączone zostaną miejscem zdarzeń (czyli Brytanią) oraz faktem, że każda z nich opowiada, choć w bardzo różny sposób, o konfrontacji inkwizytorów i ich sojuszników z wiedźmami.
Czy planuje Pan powrócić wraz z bohaterami na Ruś lub odwiedzić wspominaną wielokrotnie w „Cyklu Inkwizytorskim” Rzeczpospolitą? Czy może większe szanse są na powstanie powieści o Rzeźniku z Nazaretu lub inkwizytorii Valerii Flavii? W którym kierunku fabularnie ciągnie Pana najbardziej?
Na Ruś wrócimy na pewno. W tej chwili sądzę, że akcja jednego z tomów Czarnej Śmierci będzie się toczyła na Rusi, tyle że tym razem w samym siedlisku zła, a więc w Moskwie rządzonej przez opętanego, okrutnego i demonicznego cara. To samo dotyczy Rzeczpospolitej, bo wiem, że wielu czytelników z radością powitałoby konfrontację inkwizytora z sarmacką obyczajowością.
Co do inkwizytorii Valerii Flavii, to jest ona głęboko w moim sercu i będzie bohaterką powieści Siedmiu wspaniałych Rzymian, którą mam zaplanowaną i częściowo napisaną. Opowiada o wyprawie niewielkiego oddziału rzymskich żołnierzy w sam środek germańskich puszczy. A że mamy IV wiek naszej ery, więc Germania jest zaludniona głównie przez wrogów Rzymu i wrogów chrześcijaństwa. To w Siedmiu wspaniałych Rzymianach poznamy wyjaśnienie jednej z wielkich tajemnic chrześcijaństwa oraz zobaczymy narodziny klasztoru Amszilas, który ponad tysiąc lat później znamy jako centrum nie tylko wiary, ale i rządów.
A Rzeźnik z Nazaretu i podróż do czasów Jezusa, do wydarzeń znanych z Nowego Testamentu? Cóż, trochę ten projekt odsuwam od siebie, bo on będzie bardzo, naprawdę bardzo wymagający pod wieloma względami. Ale jednocześnie bardzo bym chciał wreszcie domknąć od tej strony historię mojego alternatywnego świata. Pokazać, jak ten świat w ogóle się zaczął.
Skoro wspomnieliśmy Rzeczpospolitą… Na kontynuację czeka choćby „Szubienicznik” – jakie są plany odnośnie tej serii? Czy rozpoczął już Pan rozmowy ze swoim nowym wydawcą? A może nie planuje Pan w najbliższym czasie powracać do postaci Jacka Zaremby?
Tu mogę z radością zapewnić wszystkich, którzy na wieńczący trylogię tom czekali od ładnych kilku lat: zbliżamy się do końca. Właśnie podpisujemy z Wydawnictwem Zysk i Spółka umowę na tom trzeci oraz na wznowienie tomów pierwszego i drugiego. Tak więc tajemnice zostaną wyjaśnione, a my wszyscy dowiemy się, jak zakończyła się historia dzielnego podstarościego Jacka Zaremby i jego intrygujących kompanów. A przypomnę tylko, że w odróżnieniu od większości moich książek, „Szubienicznik” jest pozbawiony elementów fantastyki. To gatunkowo powieść historyczno-kryminalno-przygodowa, a pod względem formy wyróżniają ją cechy powieści szkatułkowej.