OSTATNIA MISJA
Samuel Reilig, znany jako Dzieciołap znad Nestry, jest ożywieńcem – bogini Śmiertna wyrwała go ze szponów śmierci i uczyniła nieśmiertelnym w zamian za posłuszeństwo wobec niej. Po setkach lat służby wysyła go na ostatnią misję do Lunde, by odkrył prawdę o serii tajemniczych zbrodni. W śledztwie mężczyźnie towarzyszy Raon – potężny byt władający mrokiem, uwięziony w ciele dziecka. Wspólnie będą musieli stawić czoła złu, które grasuje po mieście. Czasu jest jednak niewiele – Samuel czuje, że zbliża się do swojego kresu. Nie ma już tyle sił co dawniej, szybciej się męczy. A jego przeciwnik nie zamierza okazywać litości…
MIAŁA BYĆ PRZEPRAWA, A WYSZŁA PRZYJEMNA WYCIECZKA
Po otrzymaniu Dzieciołapa od razu zaczęłam go czytać, by jak najszybciej zobaczyć, czy twórczość Mieli jest dla mnie, czy podjęłam jednak dobrą decyzję te kilka lat temu. Skończyłam dwa pierwsze rozdziały i odłożyłam książkę na kilka dni. Po tym fragmencie odniosłam wrażenie, że czeka mnie co najmniej tygodniowa przeprawa. Autorka ma bowiem tendencję do tworzenia długich, złożonych opisów, wręcz pokazuje każdy szczegół, a dialogi to rzadkość. Dla innych to zaleta, ja wolę, by to było wypośrodkowane, zwłaszcza na początku, gdy chcę szybko się wciągnąć w historię. Obawiałam się zatem, co z tego wyniknie. Gdy jednak kilka dni później wróciłam do lektury, poszło jak z płatka – nim się obejrzałam, już czytałam ostatnie zdanie. Ostatecznie Dzieciołapa pochłonęłam w jeden dzień, co jak na moje tempo jest fenomenalnym wynikiem. To świadczy tylko o jakości tej historii oraz lepszym warsztacie autorki niż przy Śmiechu diabła.
POWOLI, ALE DO CELU
Próg wejścia do tej historii jest wysoki. Mniej więcej do setnej strony niewiele się dzieje. W tych pierwszych rozdziałach Miela skupia się bardziej na pokazaniu bohaterów, ich myśli oraz emocji, a także z dużą dokładnością przedstawia Lunde i zasady rządzące wykreowanym przez nią światem. Radziłabym jednak przetrwać ten początek – dla późniejszych wydarzeń warto. Tempo przyspiesza, gdy śledztwo zaczyna się rozkręcać, choć nadal nie uświadczymy tu pościgów i wybuchów. Miela powoli prowadzi czytelników do rozwiązania, idziemy razem z bohaterami od jednego miejsca do drugiego. Nie ma tu zbytnio szaleństw, zbaczania z obranej ścieżki ani wielu wątków pobocznych. Jeżeli ktoś ma małe pokłady cierpliwości i preferuje historie naszpikowane akcją, to może się rozczarować. Ja się bawiłam wspaniale i wcale mi to nie przeszkadzało.
Gęsto od mroku, ciężko od brudu
Dzieciołap stoi klimatem – niepokojącym, momentami przyprawiającym o dreszcze czy wywołującym nawet odruchy wymiotne. Pamiętacie, jak w szkole przy omawianiu Lalki pojawiał się temat miasta jako osobnego bohatera? Pokuszę się o stwierdzenie, że i tutaj mamy do czynienia z takim zjawiskiem. Miela tworzy Lunde wręcz z fotograficzną dokładnością, jakby naprawdę chodziła po tych ulicach. Doskonale oddaje topografię, dzięki czemu łatwo można wszystko sobie wyobrazić, i tę mroczną atmosferę. W dodatku autorka nie hamuje się w opisach. Wyłania się przed nami naturalistyczny obraz miasta, ukazujący brudne szyby, nieczystości na ulicach, zapach zgnilizny unoszący się w powietrzu. Taka jest codzienność ludzi z Lunde – surowa, tragiczna. Sami mieszkańcy są chorzy, kalecy, ledwo wiążą koniec z końcem i martwią się o siebie, a inni ich nie obchodzą. Miasto tętni życiem na każdym kroku, choć jest to życie mizerne. Nie sposób się z tego wyrwać – oni są na tę biedę skazani. To mroczne miejsce zapomniane przez bogów. Obrazy zrujnowanych domostw, mrocznych zaułków oraz plagi szczurów budzą niepokój, który pozostaje w czytelniku jeszcze długo po odłożeniu książki.
Nie do pary, ale nierozłączni
Miasto odgrywa istotną rolę, ale nie zapominajmy o właściwych protagonistach, widocznych na okładce – Samuelu oraz Raon. To z ich perspektywy śledzimy wszystkie wydarzenia. Polubiłam ich – są jak ogień i woda. Dogryzają sobie na każdym kroku (szczególnie ona jemu – niektóre jej teksty można zapisać i wracać do nich w gorszych momentach, by poprawić sobie humor), a jednak nie mogą żyć bez siebie i jedno bez wahania poświęci się za drugie. Zachowują się jak ojciec i córka. Ta relacja to jasny punkt tej historii.
GRATKA DLA GRACZY
Gdyby ktoś teraz ukończył grę Vampyr i zapytał mnie, czy znam książkę w podobnym klimacie, od razu wskazałabym tę powieść. Choć fabularnie niewiele łączy te dwa tytuły, pod innymi względami można znaleźć podobieństwa. W obu dziełach panuje mroczny, brutalny klimat. Gdy czytałam opisy Lunde, miałam przed oczami niektóre lokacje z tej gry. Samuel podążał brudnymi ulicami, kanałami, natykał się na trupy, podobnie jak Jonathan. Można byłoby jeszcze wskazać grę Bloodborne ze względu na podobny klimat, w dodatku główni bohaterowie noszą identyczne stroje. Za sprawą wątku ze szczurami Dzieciołap przywodzi mi na myśl zaś A Plague Tale. Nawet jedna z ofiar mordercy nazywa się Hugo, który wyśmiewany był przez rówieśników przez to, że ponoć szczury się go słuchały. Dzieciołap jest zatem prawdziwą gratką dla miłośników gier tego typu. Nie wiem, czy to celowy zabieg ze strony autorki, ale tak czy inaczej, bardzo to doceniam.
ZŁO CZASEM WYGLĄDA NIEWINNIE [spoilery]
Jakoś w połowie książki zaczęłam poważnie zastanawiać się, kto stoi za tymi morderstwami. Pomyślałam, że musi to być postać, którą już poznaliśmy. Sporządziłam listę potencjalnych podejrzanych, ale zabrakło na niej Effie. Od pierwszego spotkania zapałałam do niej sympatią (oczywiście trwało to do czasu). Wydawała się silną, stanowczą postacią. Współczułam jej z powodu trudnej sytuacji życiowej. Liczyłam nawet na głębszy rozwój jej relacji z Samuelem – odnosiłam wrażenie, że mężczyzna ma do niej słabość i chce jej pomóc wyrwać się z biedy. Pewnie wyobrażacie sobie zatem moje zdziwienie, gdy Miela ujawniła jej prawdziwe motywacje. Udało się autorce mnie oszukać – zupełnie nie spodziewałam się, że ta bohaterka maczała palce w tych morderstwach.
PODSUMOWANIE
Dzieciołap to nie jest książka dla osób chcących się zrelaksować po trudnym dniu w szkole czy pracy. Historia ta nie obchodzi się delikatnie z czytelnikiem. Czytając ją, można poczuć się brudnym, jakbyśmy szli z bohaterami ramię w ramię przez kanały. Jeśli lubicie takie mroczne klimaty, Dzieciołap jest strzałem w dziesiątkę i czym prędzej powinien znaleźć się na Waszej liście TBR. Sięgając po nią, nie spodziewałam się, że tak mi się spodoba i będę ją polecać. Lubię jednak tego typu zaskoczenia, życzę sobie więcej takich w tym roku. Możliwe, że spróbuję jeszcze raz ze Śmiechem diabła, a potem z pozostałymi tomami trylogii. Na tę chwilę mogę obiecać, że na pewno będę czekać na kolejną powieść Mieli, nawet niezwiązaną z Samuelem i Raon.
Zapraszam do recenzji Zapomnianego horyzontu, powieści graficznej, na podstawie której powstał film.