OSTATNI FENIKS
Jillian, jedna z ostatnich przedstawicielek Rodu Feniksa, próbuje prowadzić normalne życie po tragedii, jaka ją spotkała – chimery zamordowały jej rodziców oraz siostrę. Razem z babcią przeprowadziła się z Japonii do Fallenbire, gdzie nikt ich nie zna. Spokój nie trwa jednak długo, gdyż wrogowie w końcu i tutaj je dopadają. W wyniku ich ataku Jillian traci ostatnią najbliższą osobę i musi zamieszkać z zupełnie obym jej mężczyzną, Hydenem. Dziewczyna chce pomścić rodzinę – jest ostatnią z rodu i nie odda życia bez walki.
nie robię tego z przyjemnością
Nie lubię negatywnie oceniać polskich książek, zwłaszcza debiutów, ale niestety trudno mi znaleźć jakikolwiek pozytyw, jeśli chodzi o Dziedzictwo Feniksa. (Poza okładką, która jest naprawdę śliczna i przyciąga wzrok). Widzę, że powieść Agnieszki Mróz zbiera same dobre opinie, więc cieszę się, że do innych ta historia trafiła. Ja niestety zupełnie się od niej odbiłam. Nawet nie mogę napisać, że szybko ją przeczytałam. Mimo że liczy niewiele ponad 300 stron, lektura zajęła mi aż pięć dni. Gdyby nie to, że dostałam ją dzięki uprzejmości wydawnictwa do recenzji, odpadłabym po kilku rozdziałach.
NIEOSZLIFOWANY DEBIUT
Co poszło nie tak? Przede wszystkim widać, że Dziedzictwo Feniksa to debiut, i to taki, nad którym należałoby jeszcze popracować z redaktorem bądź beta readerami. W książce niewiele się bowiem dzieje. Głównie dostajemy opisy nieistotnych fabularnie czynności (czytamy o tym, jak Jillian przyrządza posiłki, co Adam zrobił po powrocie do domu, co zjadł, jak przygotował kąpiel, a potem ile odcinków serialu obejrzał), walki z potworami, treningi czy rozmowy bohaterów, czasem o niczym konkretnym. Wiem, że to dopiero pierwszy tom, ale nie było tu żadnego punktu, który trzymałby mnie przy lekturze i zachęcił do kolejnej części. Ani bohater, ani element świata. Chyba tylko o Raven mogłabym powiedzieć coś pozytywnego, bo wyróżniała się na tle reszty.
POKAZUJMY, A NIE OPISUJMY
Widać, że to debiut, też po stylu. Jest on bowiem prosty, pełno tu powtórzeń (wszystko było jakieś albo coś miało). Autorka ma również tendencję do przekazywania informacji w sposób tell, not show. I nie mówię wyłącznie o sprawach związanych ze światotwórstwem, lecz nawet o uczuciach bohaterów, ich charakterze, zainteresowaniach. Na przykład dowiadujemy się, że dla Hyde’a muzyka jest bardzo ważna. Zostaje nam to powiedziane wprost, a wystarczyłoby, że autorka napisałaby ze dwie sceny, z których sami wyciągnęlibyśmy przedstawiony nam wniosek. Nie lubię też, gdy informacje o świecie przekazywane są w dialogu. Wolałabym, by zostało to wplecione naturalnie w opisy, dawkowane przez całą książkę, nie wszystko na raz (albo chociaż bez zwrotów typu „jak już wiesz”, „jak już zauważyłaś”, bo skoro bohaterka wie i zauważyła, to po co inna postać jej to powtarza?).
NIEWIEDZA ZABIJA
Jillian należy do potężnych rodów, walczy z chimerami, a mimo to mało wie o tej magicznej części świata. Dlatego Hyde musi jej przedstawić choćby historię powstania Skalanych, jednych z istot żyjących w tym uniwersum. Problem w tym, że nie kupuję jej niewiedzy. Jak po takiej tragedii babcia niczego jej nie powiedziała? Albo wcześniej rodzice zupełnie unikali tematu? Dlaczego sama Jillian nie nalegała, by jej wszystko powiedzieć? Przecież to głupie, skoro wiedziała, że prędzej czy później wrogowie mogą ich znaleźć. Dziewczyna powinna być na to przygotowana i wiedzieć znacznie więcej. A tymczasem jakaś istotna część wiedzy przepadła wraz ze śmiercią babci.
GDZIE ONI SĄ?
Minusem jest też dla mnie nieokreślanie miejsca akcji. Choć opisów mamy mnóstwo, to jednak jedziemy po prostu na obrzeża miasta, do centrum handlowego w sąsiednim mieście, chodzimy jakimiś uliczkami. Trudno to sobie wszystko wyobrazić. Gdy Hyde zabiera Jillian do siebie, to nie wiem, czy przenosimy się daleko od jej domu. Brakuje takich istotnych szczegółów, by móc wyobrazić sobie przestrzeń, w której funkcjonują bohaterowie.
Nie rozumiem też decyzji, by z jednej strony mówić o prawdziwym kraju, czyli Japonii, czy istniejących naprawdę zespołach, a jednocześnie osadzać akcję w wymyślonym miejscu. Jillian przeprowadziła się do Fallenbire, czyli do nieistniejącej miejscowości, i chodziła na uniwersytet Ragenbrog. Albo ja to ominęłam, albo autorka nawet nie podała, w jakim państwie akcja się toczy, czy to w ogóle Europa, czy USA, co też utrudnia wyobrażenie sobie realiów życia protagonistów. Może to wszystko wynika z faktu, że nie chciała osadzać w jakimś prawdziwym mieście, by nie popełnić błędu. W takim wypadku najlepiej byłoby przenieść akcję do Polski.
MISZMASZ Z JAPONIĄ W TLE
Opis mi obiecywał, że znajdę tu liczne odniesienia do mitologii, i faktycznie to dostałam. Problem tkwi w nieuzasadnionym jej mieszaniu. Mamy tu mantykorę, chimery, chińskie i japońskie stwory, mity greckie, syreny, wampiry, feniksy czy hybrydy różnych ras (Hyde). Wiem, że to fantasy, ale taki miszmasz przydałoby się uzasadnić. Dlaczego chińskie stwory pojawiają się w Fallenbire? Dlaczego każdy rejon świata nie mógłby mieć swoich potworów? Nie bardzo też znajduję uzasadnienie dla faktu, dlaczego większość bohaterów łączy coś z Japonią. Shadow ma takie pochodzenie i nosi tradycyjny japoński strój (swoją drogą, doprecyzowałabym, jak on wygląda, bo nie każdy wie), Hyde używa katany, Raven i Jillian podczas treningu trzymają bokkany (pojawia się ta nazwa, choć najpierw dostajemy informację, że Hyde podaje im po prostu kije treningowe). W tym względzie ograniczyłabym te japońskie odniesienia tylko do protagonistki, jako że ona tam mieszkała przez jakiś czas.
NAJPIERW ŁÓŻKO, POTEM ROZMOWY
Romans też nie ratuje tej historii. Nie czułam chemii między postaciami. Hyde i Jillian prawie się nie znają, rozmawiali ze sobą kilka razy, głównie o sprawach związanych z rodami, magią oraz niebezpieczeństwem, i nagle zaczynają się pożądać. Hyde wraca poturbowany po walce, Jillian wtem przypada do niego, po czym niespodziewanie zaczyna się scena erotyczna. Byłam zaskoczona przebiegiem akcji i faktem, że stosunek został dokładnie opisany. Co ciekawe, po tej scenie bohaterowie starają się zapomnieć o tym, co między nimi zaszło, i normalnie rozmawiają, już nie tylko o sprawach rodów. Dopiero wtedy zaczyna się ich prawdziwa znajomość, która mogłaby wiarygodnie poprowadzić do romansu. Nie wiem, po co ta scena erotyczna miała miejsce. Chyba tylko po to, by móc nazwać Dziedzictwo Feniksa romantasy (chociaż tak naprawdę nim nie jest). O wiele lepiej wyszłoby, gdyby znalazła się w następnym tomie.
NIE DLA MŁODSZYCH?
Dziedzictwo Feniksa przez zachowanie bohaterów nie wygląda jak powieść dla dorosłych, tylko young adult (co nawet sugeruje opis z tyłu okładki). Jillian ma co prawda 24 lata, ale zachowuje się, jakby chodziła jeszcze do szkoły, a nie na studia. Po pierwszych rozdziałach byłam więc pewna, że jestem po prostu nieodpowiednim odbiorcą tej książki, że z chęcią polecę ją osobom dopiero zaczynającym z fantastyką oraz młodszym ode mnie czytelnikom. Po scenie zbliżenia nie wiem jednak, czy dałabym tę książkę komuś mającemu 12 lat i mniej. To niby tylko jedna scena, ale czuję się w obowiązku o tym wspomnieć.
ZABRAKŁO JEDNEJ PARY OCZU
Zwykle staram się nie oceniać redakcji i korekty, a już na pewno nie surowo. Pamiętajmy, że jedna literówka nie jest tragedią. Nawet trzeba się cieszyć, gdy wyłapiemy takową i nic więcej, bo to znaczy, że redaktor oraz korektor wykonali dobrze swoją pracę. Tutaj niestety wyłapałam tyle błędów, że muszę zwrócić na kilka uwagę.
Zdarzyły się literówki typu „Hyde’woi” zamiast „Hyde’owi” czy „sąiednim” zamiast „sąsiednim”. Z interpunkcją nie ma wielkiej tragedii, aczkolwiek też wystąpiły pomyłki. Na końcu zdania stoi przecinek, dialog nie zaczyna się od nowego akapitu, tylko pozostaje w akapicie z opisem. Czasowniki i imiesłowy nie były oddzielone przecinkiem albo przecinek stał niepotrzebnie między „i” a imiesłowem. Któryś z bohaterów powiedział: „ciężko powiedzieć”. W tym przypadku poprawnie byłoby: „trudno powiedzieć”. Tekst naszpikowany jest też powtórzeniami, o czym już wspominałam. Zabrakło po prostu jeszcze jednej pary oczu w procesie wydawniczym. W Dzieciołapie, też polskiej książce, może trafiły się literówki czy brakowało przecinka, ale nie co chwilę, dlatego zwracam na to uwagę.
Dorzuciłabym tutaj jeszcze kwestie pozajęzykowe. Oprócz niestosowania zasady show, not tell były momenty, które przydałoby się inaczej napisać. Mam tu na myśli choćby scenę, gdy Hyde rozmawia przez telefon z Gabrielle i zadaje jej pytanie, po czym dostajemy na pół strony opis jego przygotowań do wyjścia. Dopiero po tym następuje odpowiedź babci Jillian. Więc co, on się ubierał, a w tym czasie w słuchawce była cisza?
PODSUMOWANIE
Nie znoszę krytykować książek, zwłaszcza polskich autorów, dlatego z trudem przyszło mi pisanie tej recenzji. Nie kończę jednak definitywnie przygody z tą autorką. Przypomnę po raz kolejny, że z Agnieszką Mielą też się nie polubiłam po jej debiucie, a Dzieciołapa uwielbiam. Jeżeli więc Agnieszka Mróz stworzy zupełnie nową historię, z chęcią ją sprawdzę. Nie jestem za to pewna, czy zdecyduję się na lekturę drugiego tomu przygód Jillian. Na ten moment odkładam Dziedzictwo Feniksa bez zamiaru powrotu do tego świata.
Zapraszam do recenzji innych książek od wydawnictwa Zysk, na przykład Czarnych łabędzi.