SZANGHAJ NA PROGU WOJNY
Rosalind Lang utraciła wszystko, na czym jej zależało i na co długo pracowała. Jej sekretna tożsamość wyszła na jaw, przez co nie może już działać jako Lady Fortuna. Oriona zaś, jej ukochanego, pozbawiono wspomnień oraz porwano, by jego matka mogła dokończyć eksperyment i rozpocząć produkcję niebezpiecznej substancji przemieniającej ludzi w niepowstrzymane maszyny do zabijania. Sytuacja wygląda na taką bez wyjścia, Rosalind nie zamierza jednak składać broni. Nieśmiertelna dziewczyna zrobi wszystko, co w jej mocy, by odzyskać ukochanego i ocalić miasto – a może i cały kraj – przed zagładą.
POŻEGNANIE Z SZANGHAJEM
Chloe Gong już po These Violent Delights stała się jedną z moich ulubionych autorek. Nic dziwnego, że wypatrywałam premiery Foul Heart Huntsman, ciekawa, ale pełna obaw, co jeszcze autorka mogła wymyślić. Czy Gong dowiozła i tym razem? Tak, ale nie do końca. Dlaczego nie do końca? Otóż największym problemem Foul Heart Huntsman jest to, że niestety nie dorównuje Foul Lady Fortune. To nadal świetna powieść, ale o wiele lepiej by wypadła, gdybym nie oceniła tak wysoko jej poprzedniczki.
MOGŁO BYĆ WYBITNIE
Nie chcę zdradzać zbyt wielu szczegółów, ale przed sięgnięciem po Foul Heart Huntsman oczekiwałam, że doświadczę takich samych emocji jak podczas Foul Lady Fortune czy Our Violent Ends, szczególnie przy zakończeniu. Tymczasem tutaj większość wydarzeń zdawała się niepotrzebna. Bohaterowie ciągle są w ruchu, nie ma chwili na odpoczynek, ale to wszystko zdaje się trochę niepotrzebne, jakby trzeba było po prostu czymś ich zająć aż do kilku kluczowych momentów. Gong rozegrała historię tak, jakby bała się jeszcze mocniej skrzywdzić bohaterów, za bardzo się z nimi zżyła i chciała im oszczędzić kolejnych cierpień. Wiem, że tę autorkę było stać na więcej, a postąpiła bardzo zachowawczo. Bardziej mną wstrząsnęło to, co się działo w pierwszym tomie tej dylogii. Poza tym, chociaż książka liczy 600 stron, zakończenie, mimo że miało sens, wydawało się pisane trochę na szybko. Gdy odłożyłam powieść, zadałam sobie w myślach pytanie: i to już? Po Our Violent Ends oczekiwałam zakończenia z większym przytupem!
A BYŁO TYLKO DOBRZE
Nie myślcie sobie jednak, że Foul Heart Huntsman to zła książka. Wręcz przeciwnie, uwielbiam ją, czerpałam przyjemność z czytania każdej strony i nie żałuję czasu na nią poświęconego. Po prostu po tym, co dostaliśmy poprzednio, miałam zupełnie inne wyobrażenie o tej książce. To, co jest niewątpliwą jej zaletą, to lekki styl. Książkę, mimo swej grubości, da się pochłonąć w ciągu dwóch dni, może nawet jednego, jeśli ktoś szybko czyta. Nie czuć w ogóle tej długości. Widać zmianę w stylu Gong. These Violent Delights miało duży próg wejścia, tutaj zaś wystarczy przeczytać kilka pierwszych zdań i już trudno się oderwać.
Warto również napomknąć o tym, jak Gong w świetny sposób wplotła w tę opowieść prawdziwe wydarzenia. Nigdy nie interesowałam się tą częścią historii, a zapragnęłam dowiedzieć się więcej o tym niespokojnym dla Chin czasie. O tym, jak fantastycznie autorka poradziła sobie z opisywaniem miasta, to chyba nie muszę mówić. Już przy okazji recenzji poprzednich tomów o tym wspominałam. Nic się nie zmieniło pod tym względem.
ZBAWCY SZANGHAJU
W Foul Heart Huntsman mamy plejadę barwnych postaci, z którymi łatwo można się utożsamić i im kibicować w próbach ratowania miasta oraz samych siebie. To dla mnie ogromny plus, chociaż taka sympatia do bohaterów ma swoje minusy. Nie mogłam czytać w spokoju, bo w momentach, gdy coś zagrażało im życiu, aż mocniej chwytałam się fotela, pełna obaw, co zaraz się wydarzy. Byłam przygotowana na najgorsze i pogodziłam się, że nie każdy może wyjść cało. Czy faktycznie tak było, to już musicie sami sprawdzić.
Chyba najmniej interesujące wydawało mi się śledzenie losów Celii, zresztą już w Foul Lady Fortune sceny z jej udziałem nie były tymi moimi ulubionymi. Zdecydowanie bardziej wolałam czytać o głównej parze. Rosalind to charakterna protagonistka, gotowa wiele poświęcić dla bliskich. A nad Orionem to mogłabym się rozpływać godzinami! Jeżeli kiedyś zastanawialiście się nad przykładem postaci z golden retriever energy, to Orion bez dwóch zdań do takich się zalicza. Nie da się go nie lubić. I nie da się nie trzymać kciuków za niego oraz Rosalind.
A ZWYCIĘZCĄ JEST…
Skoro mamy już dwie dylogie Gong w całości za sobą, to pozwolę sobie ocenić, którą bardziej wolę. Mimo ogromnej miłości do Foul Lady Fortune stwierdzam, że ten pojedynek wygrywają These Violent Delights i Our Violent Ends. Nie przeważył jednak o tym mój lekki zawód Foul Heart Huntsman. Po prostu Roma i Julliete pobili moje serce w sposób, w jaki to się nie udało pozostałym parom wykreowanym przez Gong. Sądziłam, że Rosalind oraz Orion mają sporą szansę, by ich przebić, jednak nowelki i sceny z udziałem Romy i Julliete uświadomiły mi, jak bardzo ich uwielbiam i jak mocno przeżyłam ich burzliwą historię, przez co dylogia o nich jest bliższa mojemu sercu.
PODSUMOWANIE
Chociaż Nikczemny myśliwy otrzymał ode mnie dość wysoką notę, nie ukrywam, że spodziewałam się czegoś więcej. Wiem, na co stać Chloe Gong, i mogło to być wybitne, zapadające w pamięć zwieńczenie świetnej dylogii, a jest „tylko” bardzo dobre. A wszystko, co dobre, ma swój koniec. Cieszę się, że w 2022 r. postanowiłam sięgnąć po These Violent Delights, mimo że nie przepadam za Szekspirem, dzięki czemu mogłam „uczestniczyć” w tej niezwykłej przygodzie w Szanghaju. Z jednej strony szkoda, że to już koniec, z drugiej dobrze, że Gong umiała postawić ostatnią kropkę w odpowiednim momencie. Zazdroszczę każdemu, kto obie te serie ma jeszcze przed sobą. Ta seria zajmuje szczególne miejsce w moim sercu. Zatraćcie się w tych historiach – zapewniam, że warto. Mnie pozostaje już jedynie reread i czekanie na kolejne powieści tej autorki. Po cichu liczę, że któraś platforma streamingowa zainteresuje się ekranizacją tego oryginalnego retellingu Romea i Julii. To mógłby być niezły hit!
Zapraszam do recenzji innej książki od wydawnictwa Jaguar – Solitaire Alice Oseman.