Mateusza Adamczyka obserwuję w sieci od wielu miesięcy, jeśli nie idzie to już w lata… Początkowo zainteresowały mnie jego wpisy pt. Poniedziałkowa poradnia językowa, w których wyjaśniał językowe kwestie nurtujące obserwatorów. Było więc trochę o pochodzeniu wyrazów (także o ich nieoczywistych wspólnych przodkach), feminatywach, ale też stopniowo coraz więcej o (nie)inkluzywności języka.
Jak słowo daję. Współczesny poradnik językowy
Taka sama jest też jego książka Jak słowo daję. To poradnik językowy, z którego dowiadujemy się najpierw, jak słowa mogą wykluczać ze społeczności, ale także co możemy zrobić, by mówiąc, nikogo (oczywiście nieświadomie) nie obrazić czy właśnie nie wykluczyć. Jak się okazuje, powtarzając utarte powiedzonka czy zwroty, możemy nieopatrznie podkreślać negatywne stereotypy np. o mieszkańcach wsi, wykonawcach niektórych zawodów czy osobach chorych lub niepełnosprawnych. Oczywiście w książce dużo miejsca zajmuje też kwestia feminatywów – Mateusz tłumaczy, że w tej akurat kwestii nie ważne, jak będziemy mówić, ważne jest to, by uszanować wolę rozmówcy.
W swoim poradniku Adamczyk wyjaśnia, że słowo to narzędzie, które może zarówno budować, jak i rujnować, leczyć lub ranić. Dlatego namawia nas, byśmy wzięli odpowiedzialność za to, co mówimy, żebyśmy byli bardziej uważni i empatyczni… I że zyska na tym jakość naszych relacji, ale też i nasze samopoczucie.
Podsumowując
Jak słowo daję to książka niezwykle inspirująca, która skłania do refleksji nad mocą słowa i jego wpływem na nasze życie. Autor, Mateusz Adamczyk, w przystępny i ciepły sposób dzieli się swoimi przemyśleniami na temat tego, jak ważne jest świadome korzystanie z języka w codziennych relacjach. Pokazuje, że wkładając w komunikację odrobinę więcej wysiłku i świadomości, możemy zyskać niesamowite efekty – sprawimy, że nasi rozmówcy będą się dobrze czuli w naszej obecności, nikogo nie wykluczymy ze społeczności ani nie urazimy. Książka nie tylko uczy, jak mówić i słuchać, ale także zachęca do autorefleksji nad słowami i ich konsekwencjami.
Pamiętajmy jednak, że to, jak mówimy, to wierzchołek góry lodowej. Prawdziwe zagrożenia kryją się m.in. w internecie. Sprawdź, jak sława w social mediach zniszczyła nastoletnie gwiazdy.