Dario. Czyli jak ukraść serial jednym wejściem
Nie oszukujmy się – Ślepnąc od świateł miało wszystko: klimat, zdjęcia, muzykę, ale to Dario w wykonaniu Frycza był jak granat wrzucony do dusznej sali przesłuchań. Wchodził i zmieniał gęstość powietrza. Nie grał bandyty – on był bandytą. Ale nie z taniego kryminału, tylko jakby wyrwanym z Szekspira. Brutalny, błyskotliwy, przerażająco spokojny. Aktorstwo najwyższej próby – do dziś mam ciarki, gdy przypomnę sobie jego monologi.
Nie tylko gangster. Mistrz niuansu
Frycz nie jest aktorem jednej roli. To facet, który w Pręgach grał ojca, od którego biło zło i bezradność jednocześnie. W Pornografii był uosobieniem niepokoju. W 25 latach niewinności – zimnym i bezwzględnym przedstawicielem systemu. Ale czy to film, serial czy scena teatralna – zawsze ma w sobie to coś. Ten magnetyzm, którego nie da się wyreżyserować. Albo go masz, albo nie.
Głos, który pamiętasz, nawet jak wyłączysz dźwięk
Nie wiem, jak to działa, ale Frycz mógłby czytać etykiety z proszku do prania, a i tak słuchałbym jak zahipnotyzowany. Jego głos ma coś pomiędzy ciepłem wosku, a chłodem marmuru. Idealny do roli księdza, kata, ojca, króla i człowieka, którego nie chcesz spotkać w ciemnej bramie.
Niepokorny i szczery do bólu
W wywiadach – bez ściemy. Mówi, co myśli. O sobie, o aktorstwie, o życiu. Nie udaje świętego, nie szuka poklasku. I może właśnie dlatego budzi taki szacunek. Bo w czasach, gdy większość celebrytów gra też w realnym życiu – Frycz po prostu jest sobą.
71 lat i zero potrzeby emerytury
Jan Frycz to dla mnie symbol aktorstwa, które nie potrzebuje CGI, autotune’a. To czysta sztuka, rzemiosło, charyzma. Aktor, którego się nie zapomina. I którego zawsze warto przypomnieć – nie tylko przy okazji urodzin.
Wszystkiego najlepszego, panie Janie. I dziękuję. Za Daria. Za emocje. Za prawdę.