GRA O PRZETRWANIE
Klątwa to kontynuacja przygód Serildy, dziewczyny obdarzonej talentem do snucia opowieści. W wyniku tragicznych wydarzeń z finału Złotego Serilda zostaje uwięziona pod postacią ducha w zamku Adalheid i zmuszona do posłuszeństwa. Podejmuje się ryzykownej gry z okrutnym Królem Olch, z której tylko jedno wyjdzie żywe. Bohaterka zrobi wszystko, aby to ona wraz ze Złotym otrzymała szczęśliwe zakończenie.
DYLOGIA, KTÓRA POWINNA BYĆ JEDNOTOMÓWKĄ
W recenzji Złotego pokusiłam się o stwierdzenie, że Meyer to królowa retellingów. Nie zmieniłam zdania, zasługuje na ten tytuł za całokształt twórczości, ale nie za tę książkę. Nie tylko dlatego, że mało już tutaj mamy opowiadania baśni na nowo (choć baśniowy klimat jest nadal obecny). Po Złotym żywiłam wielkie nadzieje względem Klątwy. Dostrzegałam błędy pierwszego tomu, jednak aż tak mi nie przeszkadzały i liczyłam, że w tym zostaną naprawione. Niestety tak się nie stało, a wręcz te wady stały się jeszcze bardziej widoczne i wpłynęły znacząco na moją ocenę Klątwy.
Co poszło nie tak? Przede wszystkim autorka popełniła duży błąd, decydując się na podzielenie historii Serildy na dwie części. Dłuższa jednotomówka w zupełności by wystarczyła. Po genialnym Bez serca wiemy, że podołałaby temu zadaniu. Tymczasem Meyer niczym Serilda snuła opowieść, ale za długą, a przez to męczącą.
MOŻNA CZYTAĆ OD POŁOWY
Podczas lektury Złotego dobrze się bawiłam mimo dłużyzn, które redaktor mógł bez wyrzutów sumienia wyciąć. W Klątwie długie, niepotrzebne fragmenty nadal są obecne, ale tym razem nie jestem w stanie ich zignorować. Nie sprawiało mi zupełnie przyjemności czytanie ich, w dodatku nic nie wnosiły do fabuły. Autorka nie musiała bez przerwy powtarzać niektórych przemyśleń Serildy. Przez to przez niemal połowę książki nic się nie dzieje, bohaterka krząta się po zamku i nic poza tym. Akcja w ogóle nie rusza do przodu, stoi w martwym punkcie. Nawet w pewnym momencie straciłam nadzieję, że dostanę odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie pytania. Na szczęście Meyer znajduje miejsce oraz czas, by rozwiązać wszystkie wątki, niektóre w dość zaskakujący sposób, ale robi to za późno i zajmuje się nimi wszystkimi niemal jednocześnie. Większość rozdziałów z tej książki można wyciąć albo mocno skrócić i nic byśmy nie stracili. Najlepiej Klatwę zacząć czytać od połowy, kiedy wreszcie coś zaczyna się dziać. Bo gdy akcja rusza, to nie da się oderwać od tej powieści i wręcz się przez nią płynie. Nie każdy jednak dotrze do tego momentu – i tu tkwi problem.
DOBRE ZŁO
Tę część ratuje w głównej mierze zdolność Meyer do tworzenia genialnych złoczyńców. Trudno już na tym etapie sympatyzować z Erlkingiem. Jeszcze podczas czytania pierwszej odsłony sądziłam, że może powstać trójkąt – autorka stworzyła idealne warunki do tego. Między bohaterami – Królem Olch a Serildą – dało się wyczuć pewien rodzaj napięcia, niemal namacalny, który mógł przerodzić się w nienawiść albo miłość.
Meyer wybrała pierwszą opcję i została wierna Złotemu. (I dobrze, przynajmniej nie dostaliśmy czegoś, co już znamy z innych powieści). Erlking w tej części jeszcze to jeszcze bardziej paskudna postać. Nie dało się już mu kibicować i łączyć w parę z Serildą. Bardzo okrutnie traktuje dziewczynę i wszystkich wokół, zaślepiony pragnieniem władzy. Jak w Złotym lubiłam go, tak teraz darzyłam czystą nienawiścią i życzyłam mu wszystkiego, co najgorsze. Chciałam tylko, by w końcu został pokonany. I nie wiem, czy ostatecznie nienawidzę bardziej jego, czy jego żony, równie okrutnej bohaterki.
Meyer zatem świetnie poradziła sobie z kreacją złoczyńców. Żywiłam wobec nich większe uczucia (co prawda negatywne, ale jednak) niż względem głównych bohaterów. Szczególnie że Złotego prawie tu nie uświadczymy, przez co nie miałam szansy, by bardziej go polubić – nie byłam jego wielką fanką i nic się nie zmieniło pod tym względem, nie zaistniała ku temu sposobność.
PODSUMOWANIE
Klątwa dała mi zakończenie, na jakie liczyłam, dostałam również odpowiedzi na wszystkie pytania, a mimo to okazała się dla mnie lekkim rozczarowaniem. Sądziłam, że drugi tom spodoba mi się bardziej, że Meyer naprawi wszystkie błędy popełnione w Złotym, wreszcie rozwinie akcję, nada jej odpowiednie tempo i nie będzie ani chwili nudy. Stało się jednak zupełnie inaczej. Autorka dostarczyła nam jeszcze więcej niepotrzebnych dłużyzn, w dodatku Złotego tu było jak na lekarstwo, a rozterki Serildy stały się nieznośne do czytania. Najlepiej zapoznać się z całym Złotym, a Klatwę zacząć czytać od mniej więcej 300 strony, gdy wreszcie coś zaczyna się dziać. Mimo wszystko będę polecać tę dylogię, ale tylko osobom, którym nie przeszkadzają rozwleczone opisy.
Zapraszam do recenzji powieści Kruche nici mocy.