Co skrywa wieś?
Jak już wspomniałem, wydaje mi się, że obecnie rynek książki przepełniają teksty o tematyce wiejskiej. Poniekąd możemy upatrywać w tym sukcesu książek takich jak Chłopki. Być może ludzie nadal chcą o tym mówić? Nie da się w sumie temu dziwić. Wsie zawsze wydawały się być gdzieś na uboczu. W centrum, w przestrzeni miejskiej dochodzi do kolosalnych wydarzeń historycznych, które dokonują szybkiej przemiany światopoglądu. Wsie natomiast, przynajmniej w literaturze, to ostoje konserwatywnych (w neutralnym tego słowa znaczeniu) pojęć o rzeczywistości, czego Kołatanie jest przykładem. Mieszkańcy łączą dość sprzeczne ze sobą idee, jak głęboka wiara w chrześcijańskiego Boga oraz ludowe zabobony. Legendy, bajki i mity w skostniałej formie przekazuje są w formie oralnej, przez co mogą przetrwać. Ludzie są w stanie pogodzić pogaństwo oraz chrześcijaństwo bez większych trudności, co w mieście mogłoby nie mieć miejsca. Do tego docieramy dzięki katalizatorowi fabuły, czyli śmierci dziadka.
Sami swoi
Piotr należy do kanonu postaci niepasujących do żadnego ze światów. Jest zawieszony pomiędzy namacalnym, racjonalnym miastem a surrealistyczną wsią. Jako dziecko często przyjeżdżał do dziadków na wieś. Z jednej strony czyni to z niego „tutejszego”, lecz w oczach innych zawsze był raczej „obcym przybłędą”. Niby lepszy od mieszkańców wsi poprzez lepszy dostęp do edukacji czy sytuację finansową rodziców. Z drugiej strony od mieszczuchów również gorszy, gdyż jego rodzina wpisywałaby się w kanon niższej klasy średniej. Nauczono go, by przeżyć – nie by żyć. Rozłożony pomiędzy dwoma porządkami, tak naprawdę do żadnego z nich ostatecznie nie przystaje. Zarówno podważa sielski status quo, jak i krytykuje miastowe zepsucie oraz sztuczność. Rozterki te pojawiają się przez jakiś czas w powieści, choć nie są myślą przewodnią dygresji narratora w postaci Piotra. Jest to jednak przykład mnogości myśli zawartych w powieści Kołatanie. O ile wydawnictwo samo sugeruje, że jest to „powieść obyczajowa”, która jest „mocno osadzona w historii”, nie da się tego zauważyć jakoś kompletnie.
Gdzieś kołacze, ale nie wiadomo w jakie drzwi
Tematyka podjęta przez autora książki Kołatanie jest obszerna. I choć wiedza o intertekstualności oraz szerokie horyzonty pisarza to zazwyczaj plus… w tym wypadku momentami można odnieść wrażenie, że autor się po prostu gubi. Obyczajowość gdzieś zanika i raczej występuje krótkie wspomnienie o realiach epoki, które niewiele popycha fabułę do przodu. Niby napotkamy jakieś motywy zastanowienia się nad męskością, szczególnie tą toksyczną. Ale to też tylko „niby”, bo niewiele tak naprawdę z tego wynika, oprócz, być może, rozliczenia autora z samym sobą. Obiecywana przez piękną okładkę oraz blurb ważna rola słowiańskiej wiary oraz chrześcijaństwa też trochę ucieka gdzieś w dal. Tylko po to, by w rozdziałach poświęconych duszy dziadka Bronka pozwolić jej powrócić z zaświatów. Choć nawet wtedy te momenty są czasem wręcz niezrozumiałe. Jeden wątek natomiast wysuwa się na główny plan i to chyba nad nim chciałbym się pochylić – ludzkie relacje, a raczej ich brak.
Na oścież
W książce Kołatanie na pewno nie da się nie zauważyć trafnego odzwierciedlenia relacji interpersonalnych i tego, jaki mają wpływ na dalsze życie. Praktycznie żaden bohater, z których mamy do czynienia, nie jest bez problemów. A tym największym z kłopotów jest brak sposobności do komunikacji potrzeb. Metaforycznie wzięta podróż Duszy Bronka byłaby zatem rozliczeniem z poprzednimi błędami. A dałoby się ich uniknąć, gdyby zaistniała prosta rozmowa. Coś, na co stara się zwrócić uwagę Artur Żak to to, że traumę się dziedziczy. Rzecz jasna, nie chodzi o genetyczność. Jest to idealne studium tego, jak życie naszych przodków wpływa na nas samych. Podobnie jak w W korzeniach wierzb, pokazuje się nam, że zło nie bierze się znikąd – jest odpadkiem, wynikiem recyklingu nieprzepracowanych traum. I choć bardzo doceniam ten mały element, tak potrzebny w aktualnym świecie, nie mogę i w nim nie zauważyć skaz. Jak na tak delikatny temat, sądzę, że język przejawia się jako ostry i przekalkulowany. Momentami wręcz – podręcznikowy. Pomimo tego nie jest to zła książka. Jest jak najbardziej w porządku, choć nie wybitna. Na pewno ktoś po nią sięgnie – choćby przez śliczne, barwione brzegi.