Jak byłam młodsza, zawsze marzyłam o zostaniu księżniczką. Szybko zdałam sobie sprawę, że to marzenie jest ciężkie do spełnienia, więc powstało kolejne, znalezienie się w elitarnej, arystokratycznej rodzinie. Sięgnęłam po Miłość arystokraty z myślą, że choć na chwilę zabierze mnie do wymarzonego świata.
Miłość arystokraty opowiada o Jamesie Trumanie, snobie i lekkoduchu, jak sam o sobie mówi. Jest milionerem, arystokratą oraz dzieckiem szczęścia, któremu życie podsuwa wszystko przed nos. Nie wierzy miłość i chociaż ma już z góry zaplanowane małżeństwo, wokół niego kręci się masa innych kobiet. Nie sądzi, że ktoś mógłby namieszać w jego idealnym życiem. Do czasu aż zwykła pokojówka okazuje się bardziej urodziwa, niż ktokolwiek mógłby pomyśleć. Kto by się spodziewał, że pod tymi łachmanami skrywało się ciało bogini?
W którym wieku żyjemy?
Pierwsza myśl, która często przychodzi nam do głowy, gdy słyszymy słowo „arystokracja”, to najwyższa warstwa społeczna. Długie suknie, bale, jazda konna i przyjęcia organizowane z każdej okazji. W momencie, w którym przeczytałam tytuł książki Miłość arystokraty, przed oczami tworzyły mi się wizje, w których akcja dzieje się w dziewiętnastym wieku, główna bohaterka, Clara, to zwykła wieśniaczka, która próbuje zarobić na schorowaną matkę, nie widząc nic o prawdziwym życiu. No i rycerz na białym koniu, który obdarowuje dziewczynę uczuciem i czułością, jakich nigdy nie doświadczył.
Jeśli myśleliście tak samo, to niestety, ale muszę was poinformować, że byliście w błędzie. Mamy dwudziesty pierwszy wiek, telewizory plazmowe i najnowsze iPhone’y. I może to tylko moja opinia, ale osadzenie akcji w takim, a nie innym roku, spowodowało, że czytało mi się tę historię gorzej. Momentami, gdy nie mieliśmy wzmianek o najnowszych telefonach i wypasionych furach, jakoś łatwiej i przyjemniej przechodziło mi się przez strony.
Gdybym miała wybrać największy minus tej powieści, byłoby to właśnie to.
Bipolarność
Miłość Arystokraty przypomina mi Kopciuszka, moją ulubioną bajkę z dzieciństwa. Zajęta obowiązkami domowymi i dręczona przez okropne siostry nie ma czasu na zajęcie się sobą. Jej naturalne piękno jest schowane pod toną kurzu. W prezencie dostaje śliczną suknię i od tego momentu może prezentować swoją urodę całemu światu.
Podobieństwo między Kopciuszkiem a Clarą jest tutaj ogromne. Ta druga podobnie do pierwszej zmienia się diametralnie. Z brzydkiego kaczątka w najpiękniejszego łabędzia.
I chcąc nie chcąc muszę przyznać, że to był fajny zabieg. Mogliśmy poznać, jak Carla się zmienia na przestrzeni dni i dostrzega w sobie swoje anielstwo. Jednak gorszym wątkiem była nagła zmiana nastawienia w stosunku do dziewczyny. Początkowo każdy, dosłownie każdy, zaczynając od kuzyna Jamesa, a kończąc na narzeczonej Trumana, dostrzegał w niej coś niesamowitego i nie mógł skryć zdumienia, że pod starymi materiałami, okularami i chustą na głowie kryje się dzieło sztuki. Tak jak wcześniej wszyscy czuli do niej obrzydzenie, tak z czasem po prostu się w niej zakochali. Do takiego stopnia, że niektórzy mieli obsesję…
Gdzie jest nasza granica?
Miłość miłością, ale człowiek powinien widzieć różnicę między zakochaniem się a niezdrowym popędem do czyjejś osoby. I dlaczego pozwalam sobie na tak odważne stwierdzenie? No… Nie da się ukryć, że niektórzy mężczyźni z książki Alicji Skirgajłło naprawdę mieli obsesję…
I takich sytuacji w książce było wiele. Ale jedna, zaledwie jedną, sprawiła, że poczułam zniesmaczenie i od razu zamknęłam powieść. Pewien cytat sprawił, że na mojej twarzy powstał grymas i nie miałam ochoty czytać dalej… Zrobiłam to tylko dlatego, aby potwierdzić powstające przypuszczenia w mojej głowie co do zakończenia historii.
Podsumowanie
Według mnie Miłość arystokraty nie przekazuje żadnych wartości. Gorzej — szerzy niezdrową obsesję na punkcie jakiejś osoby (przedstawioną jako coś dobrego). Fabuła (a zwłaszcza zakończenie) było do przewidzenia, a czytanie tysięczny raz o tym, jak główna bohaterka, Clara, przewraca się i rozlewa zupę na krocze Jamesa, sprawiało, że przewracałam oczami z zażenowania.
Przeczytaj także recenzję Give me love!