Książka Our Violent Ends, czyli finałowy tom bestsellerowej dylogii Chloe Gong, była najbardziej wyczekiwaną przeze mnie jesienną premierą wydawniczą. Po emocjonującym zakończeniu These Violent Delights nie mogłam się doczekać, co autorka wymyśliła w kolejnej części. Czy oczekiwania przerosły rzeczywistość? A może dalsze losy Romy i Juliette jednak mnie nie zachwyciły? Przekonajcie się w recenzji.
„SZANGHAJ CHWIEJE SIĘ NA SKRAJU REWOLUCJI”
Po wydarzeniach z These Violent Delights drogi Juliette Cai i Romy Montagova się rozchodzą. Chłopak nie może wybaczyć jej tego, co zrobiła w szpitalu, dlatego przy każdym ich spotkaniu próbuje się na niej zemścić. Nie wie, że dziewczyna prowadzi własną grę i stara się chronić wszystkie bliskie jej osoby, zwłaszcza jego.
Tymczasem Białe Kwiaty oraz Szkarłatny Gang są zastraszani przez tajemniczego Szantażystę. Jeżeli gangi nie będą wykonywać jego poleceń, kontrolowane przez niego potwory, które przetrwały, zostaną wypuszczone i znów zaczną siać chaos. Możliwy powrót zarazy to nie jedyny problem dotykający miasto. Szanghaj znajduje się na skraju upadku – nieuchronnie zbliża się rewolucja i zmiany w układzie władzy. Tylko Juliette oraz Roma mogą powstrzymać nadchodzącą katastrofę, jeśli zdołają sobie wybaczyć i jeszcze raz stanąć razem ramię w ramię przeciwko wspólnym wrogom.
JUŻ NA WSTĘPIE LEKKIE ZASKOCZENIE
Nieco się zdziwiłam, kiedy przeczytałam pierwsze zdania Our Violent Ends, bo spodziewałam się zupełnie innego otwarcia. Myślałam, że akcja zostanie wznowiona od momentu, w którym pożegnaliśmy się z Juliette i Romą. Tymczasem Gong wciąga nas w zupełnie inną scenerię, w innym czasie, a dopiero później się dowiadujemy, co zadziało się dalej w finałowej scenie These Violent Delights. Nie było to jednak takie spektakularne, jak sobie wyobrażałam. Cóż, Gong specjalnie podsyciła ciekawość czytelników, ale ostatecznie nie mam jej tego za złe, bo scena otwierająca książkę była świetna, pełna akcji i doskonale przedstawiła stan relacji bohaterów po końcowych wydarzeniach pierwszego tomu.
NIBY TEN SAM SZANGHAJ, ALE JEDNAK INNY
Our Violent Ends to zupełnie inna książka niż These Violent Delights. Gong skupia się tym razem na rewolucji. W pierwszej części największy problem stanowił potwór siejący spustoszenie w Szanghaju, natomiast w drugiej bestiami psującymi miasto są tak naprawdę mężczyźni próbujący nim rządzić. Miasto poniekąd staje się oddzielnym bohaterem, dość tragicznym, bo przestaje tętnić życiem, a pada ofiarą ludzkiej chciwości. Szanghaj z Our Violent Ends jest znacznie bardziej brutalny oraz krwawy. Doceniam trud Gong włożony w to, by pokazać w książce historyczne elementy konfliktu między nacjonalistami a komunistami, aczkolwiek czasami trochę brakowało mi motywu potworów i zarazy, który zszedł na dalszy plan.
NUDA? NIE TYM RAZEM
Wielu czytelników, w tym ja, narzekało, że trudno było wczuć się w pierwszy tom z racji na powolną akcję. Gong mocno skupiła się tam na rozbudowywaniu świata. W Our Violent Ends akcja zaczyna się już w pierwszym rozdziale i nie zwalnia do samego końca. Miałam wrażenie, że ciągle coś się działo, i nie chodzi tylko o strzelaniny na mieście między gangami, lecz także o ciekawe intrygi, burzę w relacji Romy i Julii, rewolucję zbuntowanych ludzi, możliwy w każdej chwili atak potworów. Dzięki temu książka wciąga od pierwszych stron. Na jedno posiedzenie przeczytałam połowę. Gdyby nie różne obowiązki, nie oderwałabym się od niej do samego końca.
WIĘCEJ (Z) DRAMATU
Czytając These Violent Delights, zdarzało mi się zapomnieć, że mam do czynienia z retellingiem. Tam dostrzegłam więcej modyfikacji niż podobieństw, co mi się podobało, jako że nie jestem fanką Szekspira. W tej części, moim zdaniem, można bardziej poczuć klimat dramatu, szczególnie na ostatnich stu stronach. Muszę przyznać, że podobał mi się ten zabieg. Czułam tę niemoc ogarniającą bohaterów, tragizm ich losu. Gong świetnie to opisała.
MIŁOŚĆ W CZASACH REWOLUCJI
Uwielbiam związek Romy i Juliette. Nieczęsto zdarza mi się zachwycać wątkiem romantycznym w młodzieżówce. Tutaj trudno było mi się do czegokolwiek doczepić w tej kwestii. Gong idealnie przedstawiła skomplikowaną relację love-hate. Ci bohaterowie wiele przeszli, wiele wycierpieli, zasługiwali na najlepsze po tym całym piekle. Z niecierpliwością czekałam na ich wspólne sceny. Ich relacja jednocześnie rozdziera serce na kawałki i przywraca wiarę w miłość. Oby więcej autorów tak umiejętnie prowadziło wątek romantyczny.
OFIARY REWOLUCJI
Sporym plusem tego tomu jest to, że postacie drugoplanowe dostały więcej czasu, co pozwoliło mi lepiej je poznać, mocniej wczuć się w ich sytuację, zrozumieć targające nimi emocje i motywy, którymi się kierowały przy dokonywaniu pewnych wyborów. Skorzystali na tym szczególnie Benedikt i Marshall. Po pierwszym tomie nie byłam zachwycona ich relacją, po tym już tak. Zaangażowałam się także jeszcze bardziej w wątek Kathleen.
BURZLIWE ZAKOŃCZENIE [spoilery]
W recenzji These Violent Delights napisałam, że ufam Gong co do zakończenia dylogii. Autorka nie zawiodła mnie w tej kwestii. Jej pomysł na finał był świetny, w klimacie Romea i Julii. Koniec Our Violent Ends okazał się emocjonujący i słodko-gorzki, nieodstający poziomem od tego, które pisarka wymyśliła dla tomu pierwszego. Po części spodziewałam się, że historia Juliette oraz Romy nie może się dobrze skończyć, skoro to retelling, ale i tak zaskoczył mnie sposób, w jaki akcja się potoczyła. Po przeczytaniu ostatniego rozdziału zrozumiałam, jak wiele zdradza okładka. Uwielbiam takie powiązania. Brawa dla Gong i projektanta ilustracji!
Niby wszystko wskazuje na to, że bohaterowie poświęcili się, aby uwolnić miasto od zarazy i bezwzględnego szaleńca, jednak pisarka pozostawia czytelnikom pole dla wyobraźni, bo nie znaleziono ciał. Prawdopodobnie spłonęły, ale zaintrygowało mnie to, że w epilogu Alisie wydawało się, iż widzi ich w oddali na łodzi. Kto wie, może nie zginęli? Może udało im się uciec i spełnić marzenia o wspólnym życiu z dala od gangsterskiego świata? Można zatem snuć domysły, że ich los inaczej się potoczył. Takie zakończenie jest moim zdaniem satysfakcjonujące.
PODSUMOWANIE
Our Violent Ends plasuje się w moim osobistym rankingu czytelniczym nieco wyżej niż These Violent Delight. Wynika to jednak tylko z tego, że pierwszą część pokochałam najbardziej za wątek fantasy, który w drugim tomie zszedł na dalszy plan na rzecz rewolucji. Niemniej całą dylogię oceniam wysoko, bo to świetnie napisany, oryginalny retelling. Sięgając po nią, nie spodziewałam się, że tak mi się spodoba, gdyż nie jestem fanką Romea i Julii. Na pewno jeszcze kiedyś do niej wrócę, a Gong dołączyła do grona autorów, których książki będę czytać, gdy tylko się ukażą.
Jeżeli szukacie młodzieżówki, która wprowadzi Was w halloweenowy klimat, to zapraszam do recenzji Królestwa Nikczemnych Kerri Maniscalco.