Malinda Lo ma swoich fanów, jak i sceptyków. Jej najnowsza powieść, Rozproszone światło, zebrała dość mieszane opinie, co tylko zwiększyło moją ciekawość.
Początek wakacji. Plany Arii szybko się zmieniają, kiedy kompromitujące zdjęcie ląduje na Tumblrze. Rodzice wysyłają ją do niewielkiego miasteczka w Kalifornii. Poznajemy tam jej babcię, która okazuje się całkiem fajną osobą. Zakręcona artystka z wieloma historiami do zaoferowania.
Nie tylko relacja babcia-wnuczka ma w Rozproszonym Świetle znaczenie
W książce widać wyraźnie motyw dojrzewania i poszukiwania własnej tożsamości. Aria próbuje odnaleźć swoje „ja”, miejsce na ziemi, do którego przynależy oraz chce się przekonać, kim jest naprawdę.
Musiałam się stąd wydostać. Krążyłam po pokoju, starając się nie trącać cudzych napojów uniesionych w powietrze. Wciąż czułam na sobie dłonie Casey. Dlaczego jej na to pozwoliłam? Było mi niedobrze na samą myśl o tym – jakbym kogoś zdradziła. Jakbym zdradziła Steph.
Całość jest dość nijaka i sucha
Fabuła Rozproszonego Światła nie jest zbyt wartka. Około 400 stron opowieści nie kryje w sobie zbyt wiele akcji, a sama książka wydaje się być napisana „leniwie”. Nie jest łatwo polubić się z bohaterami, a styl pisania autorki może nużyć.
Główna bohaterka zdecydowanie nie jest najlepiej napisaną postacią
Aria, pomimo bycia nastolatką, ma wiele nieodpowiednich do swojego wieku zachowań. W pewnym momencie podjęta przez nią decyzja okazuje się jedną z tych, które nigdy nie powinny zapaść. Jej poszukiwanie tożsamości wydaje się ciekawe i na pewno może być cenną lekcją dla nastolatków.
Rozproszone Światło to powieść głównie o relacjach międzyludzkich. Aria poznaje Steph, która jest dla niej sporym zaskoczeniem. Jej osobowość i spojrzenie na świat wydają się pomagać bohaterce w podróży do swojego „ja”.
Ten ból. Gdyby można go było złapać w butelkę, upajałby.
To jednak nie pomogło Malindzie Lo stworzyć najlepszej powieści tego roku. Na próżno szukać tu zaskakujących wydarzeń, zwrotów akcji i przede wszystkim – emocji.
Zakończenie książki jest dość przewidywalne i nudne. Każdy wątek jest mocno okrojony i nie dostajemy całości, wiele rzeczy zostaje przerwanych w trakcie. Opisy bohaterów zaś to krótkie i ubogie w szczegóły fragmenty.
Malinda Lo ma jeszcze wiele do nadrobienia w swoim warsztacie literackim. Możemy mieć nadzieję, że następne książki autorki okażą się o niebo lepsze i będziemy mieli okazję przeczytać fantastyczne historie, idealne na późne wieczory.
Sprawdźcie również naszą recenzję Zakochaliśmy się w nadziei!