Zaparz herbatę i posłuchaj opowieści dziadka – ostrzegam, to nie będzie przyjemna historia
Jest już wieczór, kiedy w domu głównego bohatera, a zarazem narratora powieści, pojawia się nieoczekiwanie kupiec fasoli. Sprzedawca nie spodziewał się żadnego zamówienia, dlatego nie ma rośliny gotowej na sprzedaż. Postanawia więc wyłuskać fasolę. Zajęcie to jest jednak czasochłonne, dlatego w trakcie narrator zaczyna snuć opowieść o własnym życiu. Cała historia to w zasadzie monolog starszego pana. Nie lękajcie się – chciałoby się powiedzieć w tym momencie. To nie jest nudna książka. Co prawda nie znajdziecie w niej zawrotnego tempa akcji, co może nieco irytować niecierpliwego czytelnika, ale w zamian powieść oferuje inne wartości.
Narracja Traktatu o łuskaniu fasoli prowadzona jest w sposób przypominający gawędę – dzięki czemu czytając książkę Wiesława Myśliwskiego, odnosi się wrażenie, jakby siedziało się obok dziadka i słowo po słowie poznawało jego życie – które, jak się okaże, proste nie było. Historia nie jest prezentowana linearnie – mężczyzna miesza wiele wydarzeń bez względu na ich chronologię. Jak to bywa w opowieści ustnej – mówi, o czym akurat mu się przypomni. Na zasadzie skojarzeń przechodzi z jednej historii do drugiej, które niejednokrotnie stają się przyczynkiem do rozważań metafizycznych. Mimo to ani razu nie byłam zagubiona w lekturze. Czułam, że ma ona swój własny rytm i z chęcią tańczyłam do narzuconej melodii.
Traktat o łuskaniu fasoli – prostym językiem o trudnych kwestiach
Jeśli choć raz mieliście okazję słuchać gawędy, spodziewacie się, że w książce nie znajdziecie poetyckiego języka. Przeciwnie, jest on prosty, potoczny. Ale właśnie dzięki tej prostocie narrator pochyla się nad ważnymi kwestiami bez zbędnego patosu. Jego mądrość wynika z doświadczenia, ze zwyczajnej obserwacji rzeczywistości. Przyznam, że właśnie jego refleksje o życiu, poszukiwaniu siebie, relacjach były moimi ulubionymi momentami powieści. Niektóre zdania to po prostu gotowe sentencje.
Ile niewypowiedzianych słów przepadło na zawsze. A może ważniejsze były od tych wszystkich wypowiedzianych.
Zdarzają się przecież ludzie podobni do siebie i czasem można wziąć kogoś za kogo innego. Zwłaszcza jeśli się z kimś było blisko, a już nigdy się go potem nie widziało, to chciałoby się go odnaleźć nawet w kimś obcym.
I może już tylko czekałem, że razem z nim stopnieję. A dlaczego miałabym nie stopnieć wraz ze śniegiem? Gdy człowiek nie ma poczucia, czy żyje, chciałby i ze śniegiem stopnieć.
Czasem sobie myślę, czy nie dlatego tyle słów musimy przez życie powiedzieć, aby się mogło z nich wytopić to jedno zdanie. Jakie? Każdemu jego własne. Które mógłby człowiek w przypływie rozpaczy powiedzieć i nie skłamałby. Przynajmniej wobec siebie.
Dlatego nie wiem, jak pan mnie tu znalazł, skoro ja sam siebie nie potrafię. To prawda, że znaleźć siebie to nieprosta sprawa. Kto wie, czy nie najtrudniejsza ze wszystkich spraw, jakie człowiek ma do załatwienia na tym świecie.
Rzucany jak ziarno na przypadkową ziemię, szukał kotwicy
Nie mniej przejmujący był dla mnie życiorys mężczyzny. Mimo że opowieść poznałam w strzępkach, to pozwoliła mi wytworzyć pewny obraz doświadczeń starszego pana. Jego dzieciństwo naznaczyła wojna. Wchodzenia w dojrzałość nie ułatwiło życie w okresie PRL-u i trafienie do szkoły z wątpliwym systemem nauczania. Z opowieści wciąż przedzierała się siła przypadku… a może przeznaczenia? Kluczowe momenty życia bohatera z pewnością nie były zaplanowane. Najczęściej był to wynik znalezienia się w określonym miejscu o określonej porze, gdzie akurat spotykał ludzi, którzy, choć z początku nieznajomi, znacząco wpływali na jego losy. Czasami zdawało mi się, jakby nie miał żadnej możliwości decydowania o sobie, jakby jego los był zapisany w gwiazdach i wciąż sobie z nim pogrywał.
Motyw ten znajdziecie również w Koronie z kości, lecz w odmiennym wydaniu.
Narrator nie użala się nad sobą, nie skarży się i nie rzuca oskarżającego: „dlaczego ja?”. Mimo to z opowiedzianych historii łatwo wyczytać ból, rezygnację, a niekiedy rozpacz. Tym bardziej podziwiałam jego postać za niepoddawanie się mimo wszystko. Mógł przecież załamać się, a jednak próbował żyć dalej.
Ocena Traktatu o łuskaniu fasoli
Przewracając kolejne kartki Traktatu o łuskaniu fasoli, czułam, jakbym łuskała wraz z bohaterami – nie fasolę, lecz opowieść. Całkowicie mnie pochłonęła, skłoniła do refleksji i wywoła wiele emocji. Gdy przeczytałam ostatnie słowo, czułam niedosyt – chciałabym doczekać się kolejnego spotkania z dziadkiem, podczas którego odkryłby przed czytelnikiem kolejne zaułki swojej duszy. Myśliwskiemu w jednej powieści udało się pomieścić wiele ważnych kwestii, a jednocześnie nie przytłoczyć nimi czytelnika. To jedna z tych książek, która zostaje z nami długo po jej przeczytaniu.
Sprawdzicie, czy Traktat o łuskaniu fasoli porwie Was równo mocno? A może jesteście już po lekturze? Chętnie przeczytam o Waszych wrażeniach w komentarzach.
Jeśli wolicie jednak książki o tematyce psychologicznej, odsyłam Was do recenzji Kiedy Nietzsche szlochał.
Intrygująca recenzja, zachęca do przeczytania książki.
Dziękuję za wspaniałą recenzję! Na pewno przeczytam książkę.