Strona głównaPublicystykaKulturaSteven Knight wraca na ring… i dostaje techniczny nokaut. Recenzujemy „Tysiąc ciosów”

Steven Knight wraca na ring… i dostaje techniczny nokaut. Recenzujemy „Tysiąc ciosów”

Miał być brutalny klimat XIX-wiecznego Londynu, nielegalne walki, gangi i postacie z krwi i kości. Za sterami twórca Peaky Blinders, więc oczekiwania były wysokie. Ale Tysiąc ciosów zamiast nokautu serwuje kilka niecelnych uderzeń i przewidywalny finał. Jedno się broni bez dwóch zdań – Stephen Graham, który kradnie każdą scenę i przypomina, dlaczego warto jeszcze mieć nadzieję na drugi sezon.

Steven Knight wraca na ring – ale nie wygrywa przez nokaut

Steven Knight, ten od Peaky Blinders, wraca z nowym projektem. Tym razem walka o uwagę widza toczy się w Londynie końca XIX wieku – brudnym, brutalnym i… niestety nie do końca wykorzystanym.

Miało być mocno. I momentami jest

Serial miał papiery na hit: prawdziwe gangi (w tym 40 Elephants – babki, które naprawdę potrafiły kopać zadki), bokserzy z przeszłością, mroczny klimat i Stephen Graham – facet, który zagrałby nawet słup soli z taką intensywnością, że byś mu współczuł. A jednak coś tu nie kliknęło.

Bohater z potencjałem, którego nie słychać w gongu

Ezekiasz Moscow – Jamajczyk z wielkimi ambicjami i jeszcze większym sercem. Walczy o godność, o miejsce w społeczeństwie, które wolałoby go nie widzieć. Tyle że jego historia, choć nośna, tonie w scenariuszowym bałaganie. Tu gangi, tam nielegalne walki, a w międzyczasie napady na… porcelanę (tak, serio). Zamiast mocnego ciosu w szczękę – dostajemy serialowe fiku-miku.

Stephen Graham – jedyny zawodnik, który naprawdę nokautuje

Największy plus? Graham jako Henry „Cukier” Goodson. Totalna bomba. Wygląda, jakby sam wyszedł z ringu i został rzucony na plan prosto z jakiejś brutalnej kroniki. Każda jego scena to dynamit – surowy, emocjonalny, prawdziwy. To ten typ aktora, którego się nie ogląda – jego się czuje. I właśnie jego historia powinna być osią całego serialu. Kto widział Dojrzewanie, ten wie, o czym mowa. Reszta – niech nadrabia.

Walki? Petarda. Ale za rzadko

Sceny bokserskie to prawdziwy majstersztyk. Brutalne, surowe, choreograficznie przemyślane. Każdy cios waży tonę, a każdy zawodnik ma własny styl. Niestety – jest ich zbyt mało. A szkoda, bo właśnie tam serial żyje. Tam czuć emocje, pot i kurz. Gdyby cały serial miał taki rytm – byłoby o czym mówić.

Co nie zagrało? Scenariusz i ton

Problemem nie jest długość (6 odcinków po około godzinie), tylko to, że połowa tego materiału to dłużyzny i niepotrzebne wątki. Ckliwe momenty pasują tu jak koronka do kastetu. Bohaterowie zbyt często wygrywają dzięki fartowi a nie sprytowi, przez co całość traci na wiarygodności. Dialogi? Czasem ostre jak brzytwa, czasem plastikowe jak tanie okulary przeciwsłoneczne.

Dla kogo to jest?

Dla fanów Stephena Grahama – obowiązkowo. Ten człowiek nie zawodzi. Dla fanów Peaky Blinders? Ostrożnie. Klimat niby podobny, ale to raczej młodszy, mniej doświadczony kuzyn, który chce być fajny, ale gubi się w tłumie. Jeśli masz wolny wieczór i chcesz obejrzeć coś brutalnego, ale niekoniecznie przejmującego – można odpalić. Ale nie oczekuj rewolucji.

Finałowy gong

To serial z potencjałem, który nie wchodzi na ring z pełną mocą. Daje kilka dobrych ciosów, ale potem cofa się do narożnika i zaczyna gadać o porcelanie. Chcesz obejrzeć? Okej. Ale nie zdziw się, jeśli po seansie zamiast adrenaliny poczujesz… lekki niedosyt.

 

Malek Piotr
Malek Piotr
Nazywam się Piotr Małek i od paru miesięcy rozkręcam Ekranomanię, dzieląc się swoją filmową zajawką. Uwielbiam przypominać zapomniane perełki, analizować kultowe sceny i pisać o filmach tak, jakbym opowiadał o nich kumplowi przy kawie – na luzie, bez spiny i z humorem.Poza ekranem współpracuję ze szkółką piłkarską WM8, bo futbol to moja druga pasja. Prywatnie jestem mężem i tatą, który uwielbia dobre kino i rodzinne seanse.

Przeczytaj także

Zostaw komentarz

Wprowadź swój komentarz
Wprowadź swoje imię

Dodaj do kolekcji

Brak kolekcji

Tutaj znajdziesz wszystkie wcześniej stworzone kolekcje.