Nie jestem fanem Barcelony, nie mam w szafie szalika z Camp Nou, żeby ktoś mi zarzucał, że piszę to z pozycji kibica rywala. Po prostu patrzę na boisko. A jak się spojrzy trzeźwo, bez filtrów z Instagrama i odcieni propagandy Florentino Péreza, to widzi się obrazek prosty: Vinícius to piłkarz z potencjałem, ale nie legenda. Jeszcze nie.
A Netflix już mu stawia pomnik.
Rozumiem dokument o Messim – facet to historia futbolu. Rozumiem Ronaldo – niezależnie, czy ktoś go lubi, czy nie, zasłużył. Lewandowski? Proszę bardzo, tytan pracy, kapitan reprezentacji, rekordy w Bundeslidze. Ale Vinícius?
Co on tak właściwie osiągnął, że już powstał o nim film dokumentalny?
Gol w finale Ligi Mistrzów z Liverpoolem? OK – ważny moment. Ale tam, gdzie miał zostać liderem, czyli w reprezentacji Brazylii – cisza. Brazylia gra słabo, a on razem z nią. W wielkich meczach Realu? Znika w cieniu innych. El Clásico w tym sezonie? Bezbarwny. Liga Mistrzów? Bywa widoczny, ale nie jest tym, na kim opiera się zespół.
Weźmy lepiej inny punkt odniesienia – wielkich Brazylijczyków, którzy zapisali się w historii futbolu nie tylko fryzurą i fejmem, ale przede wszystkim tym, co robili z piłką. Ronaldo – mistrz świata, Złota Piłka, postrach obrońców. Ronaldinho – magik, który hipnotyzował futbol. Neymar – lider Canarinhos przez lata. Rivaldo, Adriano – każdy z nich miał momenty, które zatrzymały czas.
A Vinícius? Poza tym golem z 2022 roku – gdzie są te legendarne występy? Gdzie turnieje, które niósł na barkach? Na razie ich nie ma.
Oczywiście, wokół niego więcej mówi się o „walce z rasizmem”, o hejcie, o problemach z kibicami… Ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to wszystko – zamiast skupić się na grze – coraz bardziej zmienia się w medialną operację. Zamiast wycisnąć maksimum na boisku, Vinícius zaczyna przypominać bardziej celebrytę niż sportowca. I to boli.
Bo Brazylia miała kiedyś piłkarzy, którzy mówili nogami – a nie konferencjami prasowymi. I nawet jeśli każdy z nich miał swoje wady, to jednak najpierw było boisko – dopiero potem fejm. A tutaj? Mam wrażenie, że Netflix wybrał temat, bo ładnie się klika. Ale to jeszcze nie moment, by opowiadać wielką historię. Bo jej… po prostu nie ma.
Poczekajmy. Nie każda opowieść musi być opowiedziana od razu. Czasem trzeba pozwolić bohaterowi dojrzeć, zanim włączy się kamery. A na razie? To jak kręcenie dokumentu o biegaczu, który dopiero wyszedł na rozgrzewkę.
Za wcześnie. I zbyt na pokaz.