DZIKA KARTA W TARAPATACH
Akcja Wildcard rozpoczyna się kilka dni po wydarzeniach z Warcross. Emika jest rozdarta po wyjściu na jaw prawdziwych zamiarów Hideo. Z jednej strony wciąż żywi do niego uczucia, z drugiej wie, że chłopak postępuje niewłaściwie i powinna zwrócić się przeciwko niemu. Decyzji nie ułatwia fakt, że Zero, niebezpieczny haker, którego tożsamość dziewczyna miała odkryć na zlecenie jej ukochanego, proponuje, by dołączyła do grupy zwanej CzarnymiPłaszczami i razem powstrzymali Hideo, nim przejmie kontrolę nad całym światem. Nadszedł czas, aby stawić czoło poważnym problemom i uratować ludzkość. Pytanie tylko, komu ostatecznie Emika zaufa?
POWTÓRKA Z ROZRYWKI? NIE TYM RAZEM
Przed sięgnięciem po Wildcard zupełnie nie wiedziałam, czego się spodziewać. Trochę się obawiałam, że drugi tom będzie kalką pierwszego, jako że fabuła tej dylogii w głównej mierze opiera się na rywalizacji w grze Warcross. A ile można czytać o rozgrywkach w wirtualnym świecie? W kontynuacji stałoby się to już nieco nużące. Marie Lu na szczęście w Wildcard pokazuje wykreowany przez siebie świat od innej strony, a także skupia się bardziej na bohaterach, zagłębia w ich psychikę oraz motywacje. O ile w pierwszej części Emika – w przerwach od tropienia Zero – poznawała uroki futurystycznego Tokio, o tyle w Wildcard ma zaledwie osiem dni na uratowanie świata. Nie pozwala więc sobie nawet na chwilę odpoczynku. Dlatego akcja powieści nieustannie pędziła. W tym tomie rozrywki odeszły na bok, co wyszło bardzo na plus.
ŁOWCA STAJE SIĘ OFIARĄ
Wildcard okazało się o wiele mroczniejsze od Warcross, gdyż Emika wplątała się w sieć intryg i stała ofiarą łowców nagród. Przestała czuć się bezpiecznie, bo w każdej chwili ktoś mógł ją zdradzić. Musiała zatem uważać na każdym kroku oraz rozważnie dobierać sojuszników. Dzięki temu zabiegowi Lu trzymała mnie nieustannie w niepewności oraz sprawiła, że kwestionowałam ciągle swoje sympatie oraz antypatie wobec bohaterów i zastanawiałam się, kto tak naprawdę jest tym złym.
ZASKAKUJĄCE ZWROTY AKCJI
Myślałam, że Lu już niczym mnie nie zaskoczy, gdy w połowie tomu pierwszego odgadłam tożsamość Zero. Pomyliłam się, bo zakończenie Warcrossa dosłownie zwaliło mnie z nóg. Wildcard nie ustępuje pod tym względem poprzednikowi. Autorka przygotowała kolejne zwroty akcji, na które nie byłam gotowa. Najlepszy dotyczył moim zdaniem Zero. Kiedy wyszła na jaw prawda o nim oraz powodach jego zachowania, musiałam odłożyć na chwilę książkę i ochłonąć. Za samą historię tego bohatera przyznałabym Wildcard dziesięć gwiazdek.
SZUKACIE NPC? TO TUTAJ NIE ZNAJDZIECIE
Lu udało się sprawić, że każda postać mnie interesowała, co nie zdarza się zbyt często. Bohaterowie nie byli papierowi ani powtarzalni. Każdy z nich przeżywał swoje rozterki i zachowywał się inaczej. Chciałabym ich wszystkich naprawdę poznać. Pochwalić muszę także to, że w dylogii nie istniał podział na czarne oraz białe charaktery. Podoba mi się taki zabieg, gdyż uwielbiam niejednoznaczne postacie. W pewnym momencie, tak jak Emika, nie wiedziałam, komu można zaufać, co tylko bardziej mnie przyciągało do lektury.
ZAWODNICY WARCROSSA
Trudno zaliczyć moim zdaniem Emikę do typowych bohaterek młodzieżówek. Ani razu nie zirytowała mnie swoim zachowaniem, rozumiałam wszystkie jej decyzje. Nie była zależna od obiektu swoich uczuć. Starała się w miarę możliwości sama działać i planować. Nie odrzucała pomocy przyjaciół, gdy wiedziała, że sama czemuś nie podoła. Szybko więc zapałałam do niej sympatią, podobnie jak do Hideo. Od pierwszego pojawienia się na kartach powieści Warcross stał się moim ulubieńcem i pozostał nim aż do końca. Mimo że nie zawsze postępował moralnie, nie potrafiłam być na niego zła. Jego motywacje zostały opisane na tyle dobrze, że nie potępiałam go za decyzje, do których popchnęła go rodzinna tragedia. Jest to doskonały przykład szarego bohatera.
W Wildcard Lu skupiła się bardziej na rozwoju postaci Zero. W pierwszej części do samego końca pozostał zagadką, tutaj odsłonięte zostały wszystkie jego sekrety. Tożsamość tego genialnego hakera okazała się znacznie bardziej skomplikowana, niż przypuszczałam. Autorka poświęciła również więcej czasu przyjaciołom Emiki z drużyny. Przedstawiła historie każdego z nich, niekiedy dość poruszające, co pozwoliło mi się z nimi zżyć.
W Wildcard pojawiły się także nowe postacie, z czego jedna szczególnie zasługuje na chociaż krótkie omówienie. Jeżeli przyzwyczaję się do bohaterów z pierwszej części, to nie lubię wprowadzania nowych w kolejnych tomach. Dlatego po pierwszej scenie z udziałem Jax byłam pewna, że tej bohaterki nie polubię. Szybko jednak pokochałam tę nieoczywistą postać tak mocno jak Emikę.
TRUDNA MIŁOŚĆ
Choć w zakończeniu Warcross drogi głównych bohaterów poniekąd się rozeszły, w Wildcard ich związek trwa nadal, nie jest jednak już tak kolorowy. Emika i Hideo nie mają zbyt wielu wspólnych scen, zwłaszcza intymnych, ale gdy się spotykają, to czuć między nimi chemię. Dawno żadnej książkowej parze tak nie kibicowałam. Cieszę się również z faktu, że Lu nie postawiła na wprowadzenie typowego dla młodzieżówek trójkąta miłosnego. Po zakończeniu pierwszej części sądziłam, że relacja tych bohaterów skomplikuje się jeszcze bardziej przez to. Na szczęście autorka miała inny plan na fabułę. Emika pozostała wierna swoim uczuciom i nie rozwiązała sprawy z Hideo poprzez padnięcie w objęcia nowej osoby.
NIEBEZPIECZEŃSTWO TECHNOLOGII
Największy plus omawianej dylogii to wykreowany świat, gdzie korzystanie z najnowszych technologii jest na porządku dziennym, a najpopularniejszą rozrywkę stanowi gra Warcross, której turnieje wszyscy śledzą z zapartym tchem. Granica między prawdziwą a wirtualną rzeczywistością dawno się zatarła, co wpłynęło znacząco na życie całej ludzkości. Podczas czytania pierwszej części byłam zafascynowana futurystycznym Tokio pełnym nieskończonych możliwości. Wielokrotnie zazdrościłam Emice i chciałam choć na chwilę zamienić się z nią miejscami. Jednak w trakcie lektury Wildcard, gdy autorka pokazała, z jakimi niebezpieczeństwami wiąże się wszechobecna wirtualna rzeczywistość, zaczęłam się zastanawiać, jak by to było, gdyby to nasz świat tak wyglądał i kto by na tym zyskał najbardziej.
Wildcard zatem nie tylko dostarcza mnóstwa rozrywki, lecz także skłania do refleksji nad rzeczywistością, która prawdopodobnie kiedyś nas czeka. Lu pokazała, jak szybko człowiek uzależnia się od technologii, choć ta może łatwo się obrócić przeciwko niemu. Na podstawie przedstawionej historii można również wysnuć wniosek, że powrót do czasów sprzed ulepszeń nie jest możliwy, mimo że pod kontrolą niewłaściwych ludzi mogą stać się one niebezpieczne.
CZY NA PEWNO TAKIE IDEALNE?
Ani Warcross, ani Wildcard nie są pozbawione wad. Bawiłam się jednak przy nich tak dobrze, że nie zwróciłam uwagi na błędy, nielogiczności czy luki w fabule. Jedynym dostrzegalnym dla mnie minusem jest zakończenie drugiej części, a konkretnie chodzi mi o ostatnie strony książki. Odniosłam wrażenie, że Lu chciała zbyt wiele na nich zawrzeć, by zamknąć całkowicie historię. Zdawały się przez to nieco pospiesznie napisane. Zabrakło przynajmniej jeszcze jednego rozdziału poświęconego spokojnemu rozwiązaniu wszystkich spraw. Nie wpłynęło to jednak znacząco na moją ocenę powieści. Poza tym dostrzegam pozytywną stronę tej decyzji Lu – nie zostawiła nas z pytaniami bez odpowiedzi (ani – niestety – nadziejami na kolejny tom).
PODSUMOWANIE
Sięgnęłam po tę dylogię tylko dzięki nazwisku figurującemu na okładce, gdyż poprzednie dzieła Lu podbiły moje serce. Uznałam więc, że dam szansę Warcrossowi, choć byłam sceptycznie nastawiona. Lubię wirtualne światy, ale wolę je podziwiać na ekranie niż na papierze. Jak się okazało, bawiłam się lepiej niż przy niejednej grze czy filmie z motywem wirtualnej rzeczywistości. Warcross i Wildcard zdecydowanie zasługują na miejsce w moim rankingu ulubionych książek przeczytanych w 2021 roku. Choć nieco się od siebie różnią, obie są na tym samym poziomie, dlatego nie umiałabym powiedzieć, który tom bardziej mi się podobał. Jedyne, co mogłabym ocenić wyżej, to okładkę – szata graficzna drugiej części bardziej trafia w mój gust.
Cieszę się, że mogłam poznać przygody Emiki, na której barkach spoczął los dwóch światów – rzeczywistego oraz wirtualnego. Czy ostatecznie go udźwignęła? Na to pytanie musicie znaleźć odpowiedź sami. Mam nadzieję, że zachęciłam Was do tego.
Szukasz science fiction, ale w innej odsłonie? Zachęcam do przeczytania recenzji książki Filipies na Marsie.