Dlaczego akurat Fae Café?
Kate Cole marzy o otwarciu własnej kawiarni. Ma już nawet wynajęty lokal, jednak prace idą dość opornie – samej ciężko jej się zabrać za odświeżenie pomieszczenia i generalne porządki, a wspólniczka nie może jej pomóc tyle, ile by chciała. Dziewczyna spędza więc czas u konkurencji, tłumacząc to szpiegowaniem i badaniem rynku.
Pewnego dnia zwraca uwagę niegrzecznemu wobec kelnerki klientowi. Kłótnia szybko przeradza się w szarpaninę – facet uderza głową w stół i umiera. Kate ucieka z miejsca zdarzenia, ale nachodzą ją wątpliwości. Cały czas obawia się, że lada chwila zapuka do niej policja. W końcu sama zgłasza się na posterunek i zostaje wyśmiana. Nikt jej nie szuka, nie trafi do więzienia za morderstwo, ponieważ… nikt nie zgłosił zabójstwa. Mało tego, żaden ze świadków o niczym nie pamięta! Zanim jednak Kate zdąży odetchnąć z ulgą, okazuje się, że na jej trop wpadli czterej elficcy asasyni. A zapłatą za magiczną krew może być tylko krew…
Zaczyna się słabo…
Gdy przeczytałam zapowiedź Witamy w Fae Café, byłam bardzo pozytywnie nastawiona. Pomysł na przeniesienie elfów do realnego świata i próbę nauczenia ich codziennych czynności wydawał mi się bardzo ciekawy. Pierwsze kilka stron przyniosło jednak zwątpienie: opisy przyrody były bardzo patetyczne, wygląd głównych bohaterów poznajemy poprzez ich odbicia w lustrze/szybie, a w dodatku kilkukrotnie groźni elficcy asasyni „trzepoczą rzęsami” – trochę mi się to gryzło.
Historia jednak w końcu się rozkręca. Wymuszone sytuacją relacje zaczynają przeradzać się w prawdziwe więzi, a asasyni coraz lepiej radzą sobie w codziennym życiu. Tu duże brawa dla Jennifer Kropf, bo udało jej się stworzyć czterech różnorodnych męskich bohaterów – każdy z nich ma własną historię, która tłumaczy, dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej. Najsłabiej z nich wypada elficki książę, ponieważ jego motywacje bardzo często ciężko zrozumieć. Poza tym wydaje się rozkapryszony i na większość sytuacji reaguje przesadnie.
Przyjemna książka na wieczór
Dużym plusem powieści są relacje bohaterów z babcią Levis. Od początku widać, że Kate dla swojej rodziny (zresztą dla obcych także, ta dziewczyna ma żyłkę bohaterki i naturalny dar do ładowania się w tarapaty) zrobiłaby wszystko. Staruszka bardzo szybko owija sobie wokół palca także groźnego księcia, a ich rozmowy o życiu rozgrzewają serducho. To właśnie ten wątek odpowiada za wspaniały sweterkowy klimat, który przypadnie do gustu każdej jesieniarze.
Witamy w Fae Café to świetna propozycja na coraz dłuższe wieczory – ogrzeje Was, a przy okazji rozbawi, bo nawet się nie spodziewacie, ile kryje się w niej humoru!
Jeśli od cosy fantasy wolisz dobry kryminał, zajrzyj do naszej recenzji Zastępczej Katarzyny Wolwowicz.