John Marrs kreuje rzeczywistość tak, abyśmy cały czas zastanawiali się, co jest prawdą, a co ułudą…
Nieoczywisty początek, ale… co dalej?
Mimo tego, z początku nie byłam w stanie w pełni wczuć się w wydarzenia i nastrój Wszystko zostaje w rodzinie. Jednakże kiedy już mi się to udało, wręcz nie byłam w stanie oderwać się od lektury. Byłam niesamowicie ciekawa, co się wydarzy, gdy tylko przewrócę kartkę.
W pewnym momencie część wydarzeń zostaje przed nami, czytelnikami, odsłonięta, chociaż do końca nadal pozostaje ponad 100 stron. Stron, na których może dojść właściwie do wszystkiego. Jednak proces odkrywania prawdy przez bohaterów jest na tyle interesujący i dobrze opisany, że nie sposób się przy nim nudzić. W międzyczasie na jaw wychodzą kolejne fakty sprawiające, że można nieustannie zastanawiać się, jakie jeszcze „niespodzianki” przygotował dla nas autor.
Przyjrzyjmy się bohaterom
Na samym początku poznajemy zaledwie czwórkę: młode małżeństwo – Mię i Finna, oraz rodziców chłopaka – Debby i Dave’a. Później pojawia się ich znacznie więcej, jedni bardziej, drudzy mniej ważni z perspektywy kolejnych wydarzeń. Każde z nich było zupełnie inne, a mimo to łączyła ich jedna rzecz – posiadanie wielu sekretów. I to nie byle jakich. Nawet takich mogących rozbić rodzinę na drobne, niemożliwe do poskładania kawałki.
Stosunek do każdej z postaci określałam przy pomocy ich charakterów i zachowania. Pomimo tego bywały momenty, gdy współczułam lub zgadzałam się z którymś z bohaterów tylko po to, by parę stron później diametralnie zmienić o nim zdanie.
Kłamstwa, sekrety i…
Wątki morderstw i tajemnic, oraz powiązanych z nimi oszustw, z rozdziału na rozdział coraz bardziej napędzały akcję, nie pozwalając jej się zatrzymać aż do samego końca. W momencie, gdy główną część fabuły znalazła rozwiązanie, można było uznać, że to już koniec, że teraz wszyscy będą żyć „długo i szczęśliwie”. Ale wtedy poznajemy treść ostatniego rozdziału, który, mam wrażenie, jeszcze bardziej zmienia nasz sposób postrzegania jednej z postaci.

Słowem podsumowania
Rozdziały są dosyć krótkie, a styl autora naprawdę przyjemny w odbiorze. Całokształt sprawiał, że Wszystko zostaje w rodzinie czytało się bardzo szybko i, powiedziałabym, bezproblemowo.
Dlatego, jeżeli szukacie książki, w której sprawa sprzed lat przeplata się z obecnymi wydarzeniami, nabierając mrocznego klimatu, to ta pozycja jest zdecydowanie dla was!
Post scriptum
Uwielbiam, gdy w jakiejś książce występują nawiązania do seriali, filmów lub innych pozycji tego czy innego autora, które są bliskie mojemu sercu. W tej, ku mojej radości, to się stało. Oprócz wymienionej nazwy szpitala Holby City z serialu o tym samym tytule, został wspomniany szpital Grey Sloan Memorial z cyklu Grey’s Anatomy. Chirurdzy, który od paru lat jest jednym z moich ulubionych. Z tego powodu czytanie Wszystko zostaje w rodzinie sprawiło mi jeszcze większą przyjemność.
Jeżeli lubisz takie klimaty, przeczytaj także recenzję Kochanych córeczek!