Queer… czyli co?
Pojecię „queer” jest niezwykle ważne do zrozumienia tego filmu. Choć są próby przetłumaczenia tego słowa na język polski, żadne z nich nie oddaje pełnego znaczenia w oryginale. W angielszczyźnie to pejoratywne określenie stosowano również do rzeczy cudacznych, przedziwnych, ekscentrycznych. Wiązało się to bezpośrednio z przyjętym przez ogól wizerunkiem osób LGBTQ+. Cechą „gejostwa” byłoby zatem odstępowanie od norm, przerysowanie oraz teatralność. Rzecz jasna, jest to tylko stereotyp, który nie zawsze jest prawdziwy. Jednakże nie da się zaprzeczyć, że duża część queerowych dzieł korzysta z takich elementów jak kicz, groteska czy hiperbola. W przypadku But I’m a Cheerleader będzie się wiązało to z gatunkiem (satyryczna komedia), dialogami bohaterów, a także ogólną kolorystyką czy scenografią. Typowe elementy dla kultury LGBTQ+ są jednym z głównych bohaterów tego filmu. Poza tym historia pokazuje próbę odnalezienia własnej tożsamości wbrew natarczywemu, konformistycznemu społeczeństwu.
Ale jestem cheerleaderką!
Pomimo wielu prób perswazji i rozmowy nastoletnia Megan zostaje wysłana na terapię konwersyjną, aby wyleczyć jej „chorobę”. Troskliwi rodzice tylko pragną pomoc córce poradzić sobie z ciężkim „zaburzeniem” – homoseksualizmem, który przejawia się poprzez wegetarianizm, uwielbienie Melissy Etheridge (lesbijskiej piosenkarki) oraz niechęć do całowania swojego chłopaka. Od tego momentu wywieziona na peryferiach miasta dziewczyna musi sama radzić sobie ze swoją tożsamością. Nie posiada wsparcia od rodziców ani rzekomych przyjaciół. „Ale jestem cheerleaderką!” przed odjazdem mówi bohaterka, co jest niezwykle znaczące. Jest to moment wyparcia swojej osoby na rzecz roli, którą odgrywa w społeczności, byleby tylko móc do niej należeć. W podobny sposób, jak w Jennifer’s Body, spłyca ona całość siebie. Tutaj dochodzi jeszcze jeden aspekt – cheerleaderki w Ameryce są tradycyjnie kobiece. Wręcz można rzec, że są ociekającym seksapilem ucieleśnieniem amerykańskiego snu. Stereotypowe lesbijki nie wpasowują się w ten kanon. Nikt nie wierzy Megan – bo jak można wierzyć „choremu”?
Terapia konwersyjna?
Megan nie jest jedyną osobą z „problemem”. Szybko znajduje nowych znajomych, w takiej sytuacji jak ona – przymusowo przyprowadzonych tu, aby spełnić oczekiwania rodziców. Różnorodna etniczność postaci nie jest jednak tylko gestem reżyserki, który miał dać równe szanse wielu aktorom. Można to odczytywać również jako fakt, że homoseksualizm (a także homofobia) nie dotyczy tylko nielicznych. W momencie gdy Megan wchodzi do budynku, zaczyna się świat fikcji. Konfabulacja ukazana jest tu za pomocą jaskrawych, pastelowych kolorów, sztucznych kwiatów w ogrodzie, a także ogólnego zachowania wychowawców. Ci wierzą, że uda im się zmienić orientację dzieci. Organizują im zajęcia przyswajające proste, binarne role społeczne. Zgodnie z tym dziewczyny (ubrane na różowo) zajmują się domem i dzieckiem. Chłopcy (cali na niebiesko) biorą udział w zajęciach sportowych i mechanicznych. Od początku jasnym jest jednak to, że żadna z przebywających tam osób nie jest w stanie uwierzyć, że „terapia” cokolwiek da. Igrają z dorosłymi i poddają się ich irracjonalnym zadaniom, ale tylko po to, aby zyskać uznanie rodziców, którzy są symbolem ogółu społeczeństwa.
Żyj, jak chcesz?
Napięcie między uczestnikami obozu cały czas się podnosi. Dochodzi też, w niektórych przypadkach, do surowo zakazywanego zbliżenia. Jest to komedia dla nastolatków, więc niektóre sceny są jedynie sugerujące. Pomimo tego ważne elementy musiały zostać wycięte, aby film można było dopuścić do szerszej publiki. But I’m a Cheerleader nie wygenerowało niesamowitego sukcesu komercyjnego. Krytycy również negatywnie odbierali dzieło (choćby przez zamierzone użycie kiczu). Pomimo tego przez wielu uznawany jest on za klasyk, który powinno się zobaczyć. Zabawne sceny idealnie łączą się z poważną tematyką. Jest to na pewno film ważny, bo zawierający w sobie całą masę problematyki związanej z życiem jako osoba LGBTQ+ – wstyd, zaprzeczenie, wyrzeczenia. Ostatecznie film posiada dobre zakończenie, choć jest ono nieco gorzko-słodkie. Nie wszystkim udaje się pogodzić z samym sobą. Chęć konformizmu wygrywa nad autentycznością. Owszem, pomyślnie przechodzą terapię – ale co dalej?