Nie oglądasz filmu – oglądasz zapowiedź końca
Reżyser Ben Coccio postawił na pełny realizm. Zamiast klasycznej narracji, użył techniki found footage, dając widzowi dostęp do intymnego świata dwóch nastoletnich chłopaków – Andre i Cala. Ich kamerka rejestruje wszystko: nie tylko przygotowania do zamachu na szkołę, ale też ich codzienność, frustracje, lęki i powolne odklejanie się od rzeczywistości. Tu nie ma muzyki, nie ma podniosłych scen ani bohaterów. Jest dwóch chłopaków. Jest kamera. I jest plan.
Wzorowane na rzeczywistości: Columbine jako punkt odniesienia
Nie sposób mówić o Dniu Zero, nie przywołując masakry w Columbine High School z 20 kwietnia 1999 roku. Eric Harris i Dylan Klebold zamordowali tam 13 osób, raniąc kolejne 24, po czym odebrali sobie życie. Byli uczniami tej szkoły. Tak jak Andre i Cal.
Ben Coccio nie próbował odtwarzać tej masakry krok po kroku. Zamiast tego stworzył film inspirowany tzw. „Basement Tapes” – prywatnymi nagraniami sprawców, które przez lata były owiane tajemnicą i nie wolno ich było publicznie odtwarzać . W Dniu Zero kamera staje się medium prawdy. Nieobrobione ujęcia, amatorska narracja i zwykłe rozmowy sprawiają, że film wygląda jak autentyczny materiał śledczy.
Podobnie jak w Columbine:
bohaterowie Dnia Zero przygotowują broń i ładunki wybuchowe, kradnąc je z domów rodzinnych,
zaplanowana data ataku to konkretna, symboliczna data – 1 maja 2001 roku (w Columbine – 20 kwietnia 1999),
atak ma być nie tylko aktem zemsty, ale też formą nieśmiertelności,
kończy się samobójstwem sprawców,
ich motywy to mieszanka depresji, frustracji i megalomanii.
Ale jest jedna zasadnicza różnica: Dzień Zero pokazuje ten proces od środka. Daje nam wgląd, którego nie mieliśmy przy Columbine.
Andre i Cal: dwie twarze ciemności
Psychologiczna konstrukcja bohaterów jest wyważona i przerażająco realistyczna.
Andre Kriegman to chłodny, wycofany, bezwzględny mózg operacji. Jego wypowiedzi są pełne gniewu i wyższości wobec świata. Nie czuje żalu. Nie chce zrozumienia. Chce pamięci – chce, by jego imię było wymieniane przez lata.
Cal Gabriel z kolei jest bardziej emocjonalny. Ma wątpliwości. W pewnych momentach wydaje się, jakby próbował z tej drogi zawrócić, ale lojalność wobec Andre oraz jego własna depresja sprawiają, że brnie w to do końca.
Psycholodzy porównują ich do archetypów znanych z Columbine: Harris jako psychopata, Klebold jako zagubiony socjopata. I właśnie ta relacja między dwoma odmiennymi typami emocjonalnymi sprawia, że Dzień Zero działa tak mocno – bo pokazuje, że nie trzeba być potworem z horroru, by stać się sprawcą koszmaru.
Wielki finał i milczenie po nim
Gdy przychodzi Zero Day, chłopcy uzbrajają się, żegnają ze światem i wchodzą do szkoły. Atak trwa 14 minut. Ginie 12 osób. Film nie epatuje brutalnością – pokazuje ją z dystansu, przez kamery przemysłowe, z autentycznym dźwiękiem rozmów z numerem 911. Nie ma hollywoodzkiego napięcia. Jest cisza i chłód.
Najmocniejsza scena? Po wszystkim kilku nastolatków odwiedza miejsce pamięci, gdzie stoją dwa drewniane krzyże z imionami Andre i Cala. Krzyże zostają podpalone. Kamera znów milczy. Ale widz już wie – to nie koniec. To tylko początek pytań, których nikt nie zadaje.
Kulisy produkcji
Film został nakręcony za… 20 tysięcy dolarów. W rolach głównych wystąpili amatorzy – Andre Keuck i Cal Robertson, którzy grali wcześniej w szkolnych przedstawieniach Szekspira. Dialogi były improwizowane. Rodzice na ekranie to prawdziwi rodzice aktorów. Szkoła? To nie liceum, a budynek uniwersytetu – żadna placówka średnia nie chciała zgodzić się na realizację tak kontrowersyjnego scenariusza.
A mimo to film zdobył nagrody na wielu festiwalach: Slamdunk, Atlanta, Rhode Island, Florida Film Festival. Krytycy chwalili jego szczerość, prostotę i siłę przekazu. Publiczność – albo była wstrząśnięta, albo… unikała tematu.
Refleksja, która zostaje
To nie jest film, który oglądasz dla rozrywki. To film, który zostawia cię z pytaniem: ilu takich Andre i Calów jeszcze nie zauważyliśmy? Bo Dzień Zero nie pokazuje potworów. Pokazuje chłopców, którzy za długo byli ignorowani. I świat, który nie chciał ich słuchać – aż było za późno.
Dzień Zero to nie kino rozrywkowe. To film, który trzeba przeżyć. A potem porozmawiać. I to jak najszybciej. Zanim jakiś inny Cal i Andre chwycą za kamerę.
Jeśli ten temat Cię poruszył, koniecznie sięgnij też po poprzednie sprawy z naszego cyklu:
👉 Zbrodnia z ekranu – sprawa 1: Zodiak
👉 Zbrodnia z ekranu – sprawa 2: Monster
Każda z tych historii pokazuje inną twarz zła – ale wszystkie mają wspólny mianownik: rzeczywistość bywa bardziej przerażająca niż film.