Piekielna narzeczona skupia się na tematach takich jak miłość, lojalność, przebiegłość oraz walka o przetrwanie w świecie pełnym niebezpieczeństw i politycznych manipulacji. Pełny opis przeczytasz na stronie wydawcy Empik Go.
Patryk Idziak, Writerat.pl: Zeszły już z ciebie emocje związane z premierą?
Klaudia Gregorczyk: Przyznam, że chwilę musiałam zastanowić się nad odpowiedzią, bo jakieś emocje ciągle mi towarzyszą, ale zdecydowanie mniejsze i bardziej pozytywne niż przed samą premierą. Najbardziej stresujące były te miesiące oczekiwania na wersję papierową i e-book, kiedy wydawca bardzo się z tym opóźniał. Potem nadeszło zmęczenie podczas pakowania paczek i wysyłania do recenzentów. W sumie dopiero teraz mogę odetchnąć i spojrzeć na to spokojnie. Dopiero teraz czuję ulgę.
Opóźnienia stresowały cię przez naciskanie ludzi czy po prostu chciałaś już mieć książkę fizycznie u siebie?
Wiesz co, ja jestem bardzo cierpliwa, więc nie chodziło o to, że mi się spieszyło do tej książki. Prawie dwa lata przygotowywałam ją pod wydanie. Tutaj bardziej stresowały mnie kwestie obietnic ze strony wydawcy. Chciałam być uczciwa wobec moich czytelników, którzy dopytywali o książkę. Najgorsze było odliczanie do premiery, która odbyła się tylko w formacie audio (śmiech). Mnie było po prostu głupio przed ludźmi, dzisiaj już wiem, że to nie była moja wina i stresowałam się na marne. Wolałabym, żeby ktoś jasno powiedział mi: Słuchaj Klaudia, są opóźnienia, trochę się przeciągnie. To by było okej. Na szczęście wszystko się dobrze skończyło, ale na pewno ten stres wróci przy drugim tomie.
Właśnie, było audio. Słuchałaś audiobooka? Autor ma jakiś wpływ na tego typu produkcję?
Na produkcję samą w sobie nie mamy dużego wpływu, mówię tutaj oczywiście o perspektywie autora Empik Go. Ja miałam możliwość wybrania lektorki, której głos mi się spodobał. Wiem też, że niektórzy autorzy mieli wpływ na wymawianie imion przez lektora/lektorkę. Po całym już gotowym nagraniu dostałam pierwszy rozdział kilka dni przed premierą.
Spodobał ci się? Myślisz, że audiobook jest w stanie zastąpić papier?
Myślę, że nie. Ja jestem ogromnym miłośnikiem papieru. Przyznam, że najmniej wierzyłam w audio i nigdy mi na nim nie zależało. Jednak moja lektorka zrobiła kawał dobrej roboty i przekonała mnie do audiobooków. Dzięki jej wykonaniu inaczej na to patrzę. Poza tym moi znajomi pokazali mi, że słuchają audiobooków podczas pracy, jazdy samochodem. Dotarło do mnie, że wiele osób starszych oraz dzieci przed snem słucha audio. To jest genialna forma obcowania z książkami, ale moje serce na zawsze będzie z wersją papierową.
Czyli wydanie książki w różnych formatach powinno zwiększyć liczbę jej odbiorców. I jak już jesteśmy przy temacie odbioru, nie sądzisz, że tytuł Piekielna narzeczona zbyt bardzo kojarzy się z erotyką? Czytałem opinie, że niektórzy obawiali się kolejnego romansu, ale powieść okazała się zupełnie z nim niezwiązana. Zamieniłabyś teraz tytuł, gdybyś mogła, czy jednak pozostałabyś przy pierwszej wersji?
Zgodzę się co do formatów. Dopiero później zobaczyłam, jakie to jest przemyślane.
Tytuł. To nigdy nie była dla mnie prosta sprawa, bo kompletnie nie umiem w tytuły (śmiech). Na etapie pisania książki potrafię go zmieniać nawet kilkanaście razy. Piekielna najpierw była Ognistym tronem, potem miała tak głupi tytuł, że nawet się do niego nie przyznam (śmiech) i nareszcie trafiłam na Piekielną narzeczoną. Wtedy miałam gotową trylogię, więc seria Piekielna brzmiała według mnie całkiem dobrze. Widziałam, że niektórym tytuł kojarzył się z erotyką lub romansem i w sumie po namyśle wcale się nie dziwię. Jednak nie zmieniłabym go. Podczas podpisywania umowy nawet wydawca mi to odradzał, chociaż ja bałam się z kolei, że to wydawnictwo narzuci mi nowy tytuł. Piekielna nie była ogromnie sławna, ale jednak miała jakąś grupę fanów, która była przyzwyczajona do tego tytułu, więc jego zmiana byłaby trochę strzałem w kolano.
W sumie racja, to już taka literacka marka. Wydawnictwa często w przypadkach przejmowania jakiejś książki z Wattpada zamieszczają na okładce logo platformy i adnotację. Też ją masz?
Na szczęście nie. Akurat ja bardzo staram się odciąć od Wattpada, mimo że ta platforma na pewno przyczyniła się do „mojego sukcesu”. Zawsze będę wdzięczna czytelnikom, którzy mnie tam wspierali i ludziom, którzy dawali mi rady, co do rozwoju pisania. Jednak teraz, przez pazerność wydawnictw i wydawanie pozycji tylko ze względu na ilość wyświetleń, wszystkie wattpadowe książki są oceniane tak samo. Z Wattpada? To pewnie coś kiepskiego – często słyszałam takie opinie na temat innych książek i wiedziałam, że jeśli uda mi się wydać, to będę się starała pozbyć łatki Wattpada.
Tak jak mówiłam, na szczęście Empik nie wstawia adnotacji o Wattpadzie, zresztą u mnie nawet nie byłoby o czym wspominać, bo wydawca nie wybrał mnie przez wyświetlenia. Kiedy Empik dostał propozycję wydawniczą ode mnie, Piekielna miała 45 tysięcy wyświetleń pod pierwszym tomem. To jest nic w porównaniu z milionami odsłon innych książek, które dzięki temu wylądowały na półkach, właśnie niekoniecznie z powodu treści.
Myślę, że ta komercja źle odbija się na rynku. Kiedyś wydawcy chcieli dobre książki. Dziś chcą w większości duże zyski.
Idea przekształcona w target sprzedażowy?
Właśnie tak. Przez to rynek bardziej traci, niż zyskuje. Zyskują tylko wydawcy, którzy zapominają, po co tak naprawdę powstały wydawnictwa. Nie wiem, czy mogę się tak „wymądrzać”, bo sama nie uważam, że moja książka jest lepsza od innych. Kompletnie nie, ale myślę, że trzeba o tych sprawach mówić głośno.
A widzisz jakieś rozwiązanie tego problemu? Co powinni zrobić autorzy, którzy nie są w stanie się przebić, chociaż mają bardzo wartościowe teksty? I czy pokolenie młodych pisarzy, którzy często wychowują się na tej komercyjnej, czasami dosyć oklepanej literaturze, będzie w stanie tworzyć treści niosące coś więcej niż lekką rozrywkę?
Nie wiem, czy jestem odpowiednią osobą, która powinna tutaj sugerować zmiany. Ja jestem płotką w świecie literatury i naprawdę każdego dnia zdaję sobie sprawę, jakie miałam szczęście, że udało mi się spełnić marzenie wydawnicze. Jeśli miałabym coś sugerować, to na pewno większe przykładanie się wydawców do sprawdzania propozycji wydawniczych. Nie pod względem ilości wyświetleń czy popularności autora, ale pod względem wyłącznie treści i stylu. Od jednego z ogromnych wydawnictw dostałam mniej więcej takie słowa: Po przejrzeniu Pani biogramu podjęliśmy decyzję, że jest Pani za mało rozpoznawalna. Dziękujemy i życzymy sukcesów. Ten mail sugerował, że osoba sprawdzająca tekst nawet do niego nie zajrzała. Więc na pewno to bym zmieniła. Wiem, że propozycji spływających do wydawców są tysiące i ciężko jest osobie sprawdzającej poświęcić im wystarczająco dużo uwagi. Może zatrudnienie większej ilości pracowników by pomogło albo zmiana propozycji wydawniczych w krótsze formaty? Nie wiem, tak jak mówiłam, ja jestem płotką i nie znam tego świata od strony wydawcy na tyle, żeby robić z siebie eksperta.
Co do młodych pisarzy. Myślę, że osoby z prawdziwym talentem nie pokona nawet, jak to nazwałeś, „oklepana literatura”. Każdy z nas autorów na pewno przeczytał w swoim życiu kilka gorszych pozycji. Czy to w jakiś sposób sprawiło, że piszemy gorzej? Myślę, że nie. To dobra lekcja, żeby zobaczyć, jak pisać się nie powinno. Sądzę, że ludzie z miłością do literatury będą w stanie przyjąć tę lekcję.
Skąd u ciebie miłość do literatury? Jesteś w stanie wskazać w swoim życiu jeden moment, który wpłynął na to, że teraz możemy sięgać z półki twoją książkę?
Takiego konkretnego momentu raczej nie, ale na pewno wpływ na to miało moje dzieciństwo. Od najmłodszych lat mama zabierała mnie do biblioteki – tutaj ogromnie ukłony do Biblioteki Miejskiej w Puławach w Parku Czartoryskich. Pamiętam, jak dreptałam między półkami, żeby wybrać nową książkę do czytania. Najpierw czytała mi mama. Zaczęłyśmy od historii Disneya, potem czytała mi Harry’ego Pottera. Babcia kupowała mi gazetę dla dzieci Księżniczka, a komiksy z niej czytał mi dziadek, przekręcając imiona bohaterów (śmiech). W końcu zaczęłam czytać sama. Pamiętam, że uwielbiałam serię Trzy Pauliny, które rozwiązywały przeróżne zagadki kryminalne. Później w Puławach, skąd pochodzę, otworzył się Empik. To był dla mnie szał. Tata pozwolił mi wtedy wybrać sobie pierwszą książkę – moją własną. Do dzisiaj pamiętam ten moment. Miałam jakieś 6-7 lat i wybrałam pierwszą część serii o jednorożcu – Mój sekretny jednorożec. Boże, jaka ja byłam zachwycona (śmiech). Do dzisiaj mam tę serię jako pamiątkę. Myślę, że miłość do literatury najmocniej zaszczepiły we mnie wizyty w bibliotece. Zapach książek, skrzypiąca podłoga, cisza, poznawanie nowych tytułów. Lubiłam te wizyty, wtedy mieszkałam kilka minut od biblioteki, więc często tam chodziłam i ostatnio zastanawiałam się nad odnowieniem karty.
Czyli można powiedzieć, że wychowano cię na miłośnika książek! Czy pisząc, myślałaś, że uda ci się kiedyś wydać własne dzieło? Czy to raczej była czysta pasja bez ukierunkowania na wydawanie?
Na początku to była czysta pasja. Wiadomo, że mając te 13 lat, kiedy pisałam jeszcze na blogu – poziom tekstu tragiczny – myślałam czasem, jak by to było mieć swoją książkę. Później w liceum, kiedy pisałam pierwszy draft Blizn, zaczęłam myśleć, że kiedyś chcę coś wydać. Wtedy to były tylko marzenia, bo uważałam, że wiek 16 lat i moje umiejętności są niewystarczające do debiutu. Pracowałam nad warsztatem, pisałam, pisałam i jeszcze raz pisałam. Robiłam to głównie dla siebie. Na studiach odkryłam Wattpad i kilka tygodni później na początku pandemii przyszedł pomysł na Piekielną. Z każdym kolejnym rozdziałem przekonywałam się, że to właśnie z tą książką chcę zadebiutować. Szczególnie że pomysł na wyczekane fantasy YA przyszedł dosłownie sam.
Teraz, kiedy już jesteś pełnoprawną pisarką, twoje plany na przyszłość uległy zmianie? To znaczy odblokowałaś jakieś cele, których wcześniej nawet nie zakładałaś?
Ja w sumie jestem dopiero autorką. Podobno pełnoprawnym pisarzem zostaje się wtedy, gdy książki pozwalają Ci zarobić na życie. Na pewno mam plany, żeby dalej się rozwijać, dalej wydawać, niekoniecznie w jednym wydawnictwie i niekoniecznie jeden gatunek. Zobaczymy, gdzie mnie to zaprowadzi.
Da się w Polsce utrzymywać z samego pisania?
Z tego co wiem, to tak. Nie trzeba być Mrozem czy Bondą, ale na pewno zanim się to osiągnie, trzeba wydać co najmniej kilka książek i nie znikać z rynku. To wszystko zależy od czytelników i sprzedaży.
Powiedz, pisarze wspierają się nawzajem czy to bardziej takie środowisko, gdzie każdy każdemu zazdrości i patrzy na ręce?
Z mojej perspektywy mogę powiedzieć, że jestem w cudownym środowisku. Są to osoby wspierające całym sercem, dające rady i przede wszystkim wprowadziły mnie do tego świata. Nie spotkałam na swojej drodze pisarza lub autora, który byłby zazdrosny czy nerwowy, że ktoś nowy pojawia się w branży. Dużo więcej zazdrości i jadu można spotkać od innych autorów, którzy jeszcze nie zdążyli wydać lub nie udało im się wydać książki. W momencie, kiedy dowiadujesz się o mailu zatwierdzającym, chwalisz się znajomym, to są ogromne emocje, wtedy takim fałszywym osobom puszczają nerwy, schodzi maska i wiesz, z kim masz do czynienia.
W twoim przypadku dużo było takich osób?
Na szczęście nie. Ja szybko się podnoszę po takich akcjach. Jeśli ktoś wybiera inną drogę, uznając, że już nie nadajemy na tych samych falach, to nie wtrącam się w to.
A twoi bliscy wspierają cię w pisaniu? Pokazywałaś im swoje teksty, zanim jeszcze wydałaś książkę?
Wspierają mnie od początku. Nigdy nie kryłam się z moją pasją przed rodzicami czy przyjaciółmi. Każdy trzymał za mnie kciuki i każdy z nich czytał lub będzie czytał mój debiut. Jestem im wszystkim wdzięczna za wsparcie i wiarę we mnie.
Otrzymałaś od nich jakieś słowa krytyki?
Nie, zawsze mocno mnie wspierali. Dużo z nimi rozmawiam, dzielę się obawami. Szczególnie moi przyjaciele znają mnie najlepiej, są szczerzy i wiem, że zawsze powiedzą mi prawdę w oczy. Nie doświadczyłam od nich krytyki, szczególnie, że większość moich decyzji poznają najpierw oni, a dopiero potem reszta świata. Jeśli chodzi o książkę to dostałam kilka cennych rad od przyjaciółek autorek czy korektorek, ale to też nie była krytyka.
Ale za to w internecie pojawiła się niepochlebna opinia pewnej recenzentki. Taka krytyka pomaga czy szkodzi?
Wiem, o którą krytykę Ci chodzi. W tym jednym przypadku to były akurat bezsensowne zarzuty niemające poparcia argumentami. Bo sugestia, że wersja z Wattpada jest taka sama jak w książce, podczas gdy recenzentka przyznaje, że nie widziała wersji wattpadowej, jest śmieszna. Jeśli chodzi o ogólne negatywne opinie, myślę, że każdy kto poważnie traktuje wydanie, musi się liczyć, że takie opinie mogą się pojawić. Wystawiamy jednak swoje teksty do szerokiej publiczności. Żaden autor nie dogodzi każdemu czytelnikowi i trzeba to zaakceptować. Mnie akurat takie opinie nie dotykają. Jeśli ktoś chce mnie skrytykować, to mamy wolność słowa. W zamian oczekuję tylko merytorycznych uwag, żebym mogła poprawić warsztat.
Pisarz powinien się odnosić do takich uwag czy przyjmować je w milczeniu?
Podobno z opinią recenzentów nie powinno się dyskutować. Tutaj powiedzenie milczenie jest złotem jest jak najbardziej trafne. Co innego jeśli recenzent jest nieprofesjonalny i obraża autora albo właśnie pojawia się wiele sprzecznych argumentów w jego recenzji. Uważam, że wtedy powinno się reagować. Jeśli nie autor, to jego czytelnicy. Oczywiście bez wojenek w komentarzach.
Czytałem opinię, że „Piekielna narzeczona” to dowód na to, że nie każdy debiut jest słaby. Debiuty rzeczywiście są w większości słabe czy po prostu jakoś tak się utarło i każdy tak mówi?
Mogę tylko wypowiedzieć się za siebie. Zawsze daję każdej książce takie same szanse, czy jest to debiut czy kolejne serie lub totalnie inne książki autora, którego lubię. Wiele razy widziałam złe debiuty, ale również takie, gdzie debiut mnie zachwycił, a potem bywało gorzej. Sądzę, że to indywidualna opinia każdego czytelnika.
Załóżmy, że ktoś jest sceptycznie nastawiony do twojej książki, no bo to debiut, wiadomo. Żeby go przekonać do przeczytania, możesz mu pokazać maksymalnie jedną scenę. Co by to było?
Mój ukochany rozdział 16. i 17. Nie mogę tutaj za wiele zdradzić, bo to jednak trochę spoiler dla tych, co dopiero przeczytają, ale szczególnie jedna scena na przełomie tych rozdziałów jest moją ulubioną z całej trylogii. Chodzi w niej o poświęcenie.
O co chodzi w całym dziele? Gdy tworzyłaś „Piekielną narzeczoną” chciałaś w niej ukryć jakieś przesłanie dla świata, nasycić ideami, które wpłyną na czytelników? Czy też pisałaś wedle manifestu Stanisława Przybyszewskiego, czyli odzwierciedlając po prostu to, co obecnie tkwiło w duszy?
Kurcze, jak powiem, że pisałam to, co tkwiło mi w duszy i ktoś przeczyta rozdział z egzekucją, to pomyśli, że oszalałam (śmiech). A już na poważnie, ogólnie chciałam stworzyć bohaterów nieidealnych, pokazać, że oni też zasługują na drugą szansę. Wymyśliłam postaci, które nie są do końca dobre. Stają przed trudnymi wyborami, często muszą być samolubne. Wielu rzeczy nie umieją, uczą się. Celowo odeszłam od utartego schematu idealnej bohaterki w opałach i księcia na białym koniu z posągowymi mięśniami brzucha. Chciałam, żeby cała trylogia miała przesłanie, że nieważne skąd pochodzisz, kto cię wychowuje, jak szkodliwe idee czy manipulacje stosuje wobec ciebie, zawsze jest szansa, że możesz się zmienić i dokonać własnych wyborów.
Utożsamiasz się ze swoimi bohaterami? Gdybyśmy dokładnie skupili się na ich charakterach i tym, jakie decyzje podejmują, moglibyśmy w tym odnaleźć twoje odbicie?
W tej historii raczej nie. Na pewno włożyłam coś z siebie w Lethę, ale to były małe procenty. Najbardziej jestem podobna do bohaterki z Blizn, które mam nadzieję również wydać.
Na pewno zawsze staram się przekazać bohaterkom wspieranie przyjaciół i rodziny. Ogólnie moi bohaterowie wejdą za bliskimi w ogień, w Piekielnej dosłownie (śmiech). Ja taka jestem. Bardzo dużo jestem w stanie zrobić dla bliskich mi osób.
Masz jakieś nawyki podczas pisania? Może nawet nie chodzi mi o nawyki, ale o takie obowiązkowe czynniki, które muszą wystąpić, zanim siądziesz do pracy. Odcinasz dopływ światła, zapalasz świecę, sączysz rum… I możesz zaczynać.
Jeśli piszę przy biurku, to muszę mieć na nim idealny porządek. Często palę świece, bo jestem świecomaniakiem. Zawsze, ale to zawsze muszę mieć muzykę. Bez niej pisanie mi tak nie idzie. Muszę mieć ciszę od rozmów z innymi, czy to internetowych czy na żywo. Toleruje tylko muzykę. Uwielbiam pisać w nocy, ale również na zewnątrz przed domem, kiedy jest już ciepło.
Masz przy tym ulubionego wykonawcę czy słuchasz wszystkiego?
Mam playlisty do każdej z moich historii, a jeśli po prostu chcę mieć muzykę bez wskazania na konkretnych bohaterów, to włączam lata 80.
Łatwiej napisać książkę czy ją poprawiać?
Zdecydowanie napisać. Cały proces wydawniczy to jest ogromna praca, kilka nieprzespanych nocy, myślenie nad poprawkami. Ale ja naprawdę lubię ten proces. Dużo się przy nim uczę, chwytam każdą radę i cieszę się tym.
Na publikację czekają kolejne twoje historie. Stres jest większy, kiedy na rynek wypuszcza się swoją pierwszą powieść czy jak wychodzi kontynuacja? Nie masz obawy, że być może czytelnicy będą rozczarowani kolejną częścią?
Myślę, że w moim przypadku stres był większy przy debiucie. Nie martwię się, że seria rozczaruje, bo w nią wierzę, a jednocześnie wiem, że każdego nie zadowolę. Mam swoje grono czytelników i o ile oni wciąż będą mnie wspierać, będę naprawdę szczęśliwa. Celowo piszę też inne gatunki, żeby tą społeczność rozbudować i sprawdzić się w nowych rzeczach. Ja wydawanie traktuje jak spełnione marzenie i nie pozwalam negatywnym opiniom, stresowi czy opóźnieniom wydawniczym, żeby mi to marzenie popsuły.
A jakie jest twoje największe marzenie? Co by musiało się stać, żebyś stwierdziła to jest to, czego chciałam? I jakby to twoje życie miało wygląd, żebyś mogła o nim opowiedzieć najwspanialszą rodzinną historię?
Moim największym marzeniem jest móc utrzymać się z pisania. Idealne życie wyobrażam sobie w otoczeniu zwierząt w domu obok lasu z drewnianą werandą, na której mogłabym pisać książki. Mam nadzieję, że to będzie moja historia i że jeszcze kiedyś o niej opowiem.