Tym razem pod recenzencką lupę trafia Genius Loci – szósta pełnoprawna powieść Joanny Pypłacz. Książka oscyluje wokół klimatów grozy, horroru i typowej dla gatunku tematyki duchów. Choć opis brzmi całkiem ciekawie i zachęca do zapoznania się z pozycją, niestety wnętrze, a w szczególności rozwój fabuły, nie jest już tak przyzwoite, jak być powinno.
Ostróżka, mała miejscowość w Beskidzie Sądeckim, doświadczyła niezwykłej tragedii. Młoda, zamężna kobieta popełniła tam samobójstwo, topiąc się w umiejscowionej przy domu studni. Dowody świadczą o celowym działaniu, nawet pogrążony w rozpaczy mąż nie poddaje w wątpliwość okoliczności śmierci małżonki. Tym bardziej, że denatka wykazywała oznaki choroby psychicznej…
Ewa, kuzynka zmarłej, po przyjeździe na miejsce rozpoczyna prywatne śledztwo, aby odkryć tajemnice malowniczej rezydencji. Z czasem odkrywa, że opustoszała willa skrywa w sobie tragiczną historię, a duchy przeszłości wciąż nawiedzają to miejsce. Akcja rozpędza się jeszcze bardziej, gdy na jej drodze pojawia się Stella – mała, cygańska dziewczynka, będąca kluczem do rozwiązania zagadki samobójstwa Oli.
Po nici do kłębka
Historia powieści na pierwszy rzut oka jest dość ciekawa, choć mocno schematyczna: tajemnicza śmierć – śledztwo – rozwiązanie zagadki. Zdecydowanie zabrakło tu czegoś nieklasycznego, nutki oryginalności, która mogłaby zaskoczyć czytelnika. Zamiast tego autorka zaserwowała dość liniową (i krótką) fabułę, która miejscami jest po prostu przewidywalna. To pierwszy duży minus.
Drugi jest trochę poważniejszy. Mówiąc krótko, mało tu horroru w horrorze. Groza, poczucie strachu czy lęk są Genius Loci obce – czytając powieść, raczej ich nie doświadczymy. Jest to po prostu lekka opowieść o (rzekomo) samobójczej śmieci młodej kobiety oraz towarzyszącej temu tragicznej historii, która miała miejsce kilka lat wcześniej. Za dużo tu wewnętrznych rozterek bohaterki, za mało akcji. A niestety, gdy już coś się dzieje, dostajemy tego szczątkowy opis, który aż prosi się o rozwinięcie.
Prywatne śledztwo
Kilka słów na temat głównej bohaterki, a raczej jej często nieracjonalnych zachowań. Ewa, choć jest postacią napisaną dobrze i wzbudza sympatię, niejednokrotnie podejmuje co najmniej dziwne decyzje. Nie ważne, że przed chwilą nawiedziło ją mroczne widmo. Jak gdyby nic bohaterka postanawia po tym zabrać się za przeglądanie starych rzeczy denatki, nie mówiąc swojemu towarzyszowi ani słowa. Ponadto Ewa ma niezwykłą tendencję do analizowania każdego swojego zachowania oraz ciągłych rozważań o przeszłości, które na dłuższą metę robią się irytujące. Rozumiem, że takie działania mają na celu zbudować klimat, uczucie niepewności i strachu, lecz zdecydowanie jest tego za wiele.
Natomiast ciepłe słowa należy kierować w stronę postaci drugoplanowych: Krzysztofa i Pani Samoborowej, które zostały poprowadzone bardzo dobrze. Aż prosi się o rozwinięcie ich wątków, w szczególności urokliwej sąsiadki.
Piękne opakowanie
Genius Loci, pomimo iż nie porywa akcją, próbuje się bronić stylem. I wychodzi jej to całkiem nieźle! Język, którym posługuje się Joanna Pypłacz, jest bardzo ładny, lekki i przyjemny w odbiorze. Widać, iż autorka posiada spore umiejętności pisarskie, a jej pióro skutecznie wciąga czytelnika w klimatyczny, pełen emocji i posępnej atmosfery świat. Szkoda tylko, że świat schematyczny i wtórny.
Książkę czyta się szybko i płynnie, również z racji jej objętości (zaledwie 129 stron). Rozdziały są krótkie i dosyć skromne, co sprawia, iż Genius Loci jest lekturą na jeden wieczór. Choć nie brakuje tu pięknych sformułowań i bardzo dobrego warsztatu pisarskiego, powieść można podsumować jako przerost formy nad treścią. Ewidentnie brakuje tu elementów, które są w stanie zaskoczyć i wybić się ponad powszechnie znane schematy, przez co najnowsza powieść Joanny Pypłacz, względem innych horrorów na rynku, wypada mocno przeciętnie.
Za egzemplarz recenzencki dziękujemy Wydawnictwu IX, a Was zapraszamy do lektury „Przesmyk” – Marek Zychla!
O nie, nasza grafomanka wypuściła nowego gniota!