Strona głównaPublicystykaKultura„Bruno Whatever” – recenzja młodzieżówki Leo Gramskiego

„Bruno Whatever” – recenzja młodzieżówki Leo Gramskiego

Wydawnictwo Prószyński i S-ka zapowiedziało na nadchodzące miesiące mnóstwo tęczowych książek dla młodych czytelników. To pasmo premier rozpoczyna pierwsza w ich dorobku polska queerowa młodzieżówka Bruno Whatever autorstwa osoby kryjącej się pod pseudonimem Leo Gramski. Miałam ogromne oczekiwania względem tej pozycji, jako że mało jest takich powieści na naszym rynku wydawniczym. Czy Bruno skradł mi serce? Sprawdźcie w recenzji!

NADZWYCZAJNY W SWOJEJ ZWYCZAJNOŚCI

Bruno to typowy nastolatek… No, nie tak typowy, jeśli uznamy za normę to, że współcześnie ludzie w jego wieku mają profile na serwisach takich jak Instagram czy TikTok. Chłopak w przeciwieństwie do swoich rówieśników nie istnieje w świecie wirtualnym. Mówi stanowcze „nie” wszelkim social mediom, nie znosi imprez i nie angażuje się w życie towarzyskie czy akcje społeczne. Woli pozostać z dala od centrum uwagi, dlatego znajomi mówią na niego „Bruno Whatever”.

Sytuacja zmienia się, gdy nastolatek za namową swojej dziewczyny idzie na imprezę organizowaną przez ich koleżankę. Tam jedno niespodziewane wydarzenie przewraca jego spokojne życie do góry nogami i zmusza do zastanowienia się, kim tak naprawdę jest.

DUŻE OCZEKIWANIA, JESZCZE WIĘKSZY ZAWÓD

Zawsze cieszę się na wieść o nowych książkach z bohaterami nieheteronormatywnymi, napisanych przez polskich autorów. Dlatego w momencie, gdy zobaczyłam zapowiedź powieści Gramskiego*, wiedziałam, że muszę sięgnąć po nią jak najszybciej. Po przeczytaniu kilku pierwszych stron odniosłam wrażenie, że Bruno Whatever dorówna uwielbianym przeze mnie queerowym dziełom YA. Lektura szła płynnie, kartki same się przewracały, uśmiechałam się przy niektórych przemyśleniach czy wypowiedziach bohatera. Ale w rozdziale o dość ciekawym tytule „Cmoking out” wszystko zaczęło się psuć. Z każdą kolejną stroną skojarzenia z moimi ulubionymi młodzieżówkami okazywały się coraz bardziej nietrafione, a czytanie wywoływało we mnie już tylko złość połączoną ze smutkiem.

*dla ułatwienia będę stosować w recenzji męskie zaimki, jako że takich osoba autorska używa na Instagramie

ŚWIAT NIE MUSI BYĆ CZARNO-BIAŁY

Bruno Whatever promowany był jako queerowa młodzieżówka, więc spodziewałam się, że – jak w większości takich powieści – pokazana zostanie droga bohatera do odkrycia i zaakceptowania własnej orientacji oraz coming outu. Proces ten uważam za istotny temat, który należy dobrze przedstawiać, gdyż po taką literaturę często sięgają zagubieni młodzi ludzie, szukający rad i wsparcia, traktujący takie powieści jako bezpieczną przestrzeń. Ogromnie się jednak rozczarowałam sposobem, w jaki został przedstawiony ten wątek. Bruno w przypływie chwili całuje najlepszego przyjaciela i nagle uświadamia sobie, że ten od zawsze mu się podobał, a jeszcze kilka stron wcześniej myślał głównie o swojej dziewczynie. Nastolatek postanawia poradzić się przyjaciela, homoseksualnego Oliego. Nim choćby zająknie się o wątpliwościach co do swojej seksualności, Oli niespodziewanie oznajmia, że od dawna znał prawdę, bo była widoczna gołym okiem. Co to w ogóle za stwierdzenie? I skąd on mógł wiedzieć, w jakiej sprawie przyszedł Bruno? Nie widział przecież tego pocałunku. Jednak nie ta dziwna umiejętność przewidywania Oliego najbardziej mnie zdenerwowała. W trakcie rozmowy nie pozwalał tytułowemu bohaterowi przemyśleć na spokojnie sprawy, ponieważ on wiedział lepiej, jak jest, dzięki nieomylnemu „gaydarowi”. Dlaczego żaden z nich nie dopuścił możliwości, że Bruno może być np. biseksualny? Dlaczego Bruno nie próbował się przeciwstawić i zastanowić w samotności? Sam w poprzednich rozdziałach twierdził, że kocha Julkę nie jak siostrę, tylko jak dziewczynę. Pierwszy nieoczekiwanie wyznał jej miłość. Czy całując ją, nie powinien odnosić wrażenia, że nie czuje się z nią swobodnie? Że jednak coś jest nie tak? Że coś go od niej odpycha?

ZAPRZEPASZCZONY POTENCJAŁ

Później nie nastąpiła poprawa, jeśli chodzi o reprezentację. Brakowało mi pogłębienia wątku odkrywania własnej seksualności, dokładniejszego opisania targających chłopakiem wątpliwości. Niestety autor skupił się na mniej istotnych sprawach, w dodatku powielał szkodliwe stereotypy. Gdyby dobrze poprowadzić fabułę i inaczej wyjaśnić ten związek z Julką, to z Bruna Whatever mogłaby wyjść świetna historia biseksualnego chłopaka, będąca powiewem świeżości na naszym rynku wydawniczym, bo takich postaci w polskiej literaturze młodzieżowej nie ma prawie wcale. Tymczasem pozostaje jedynie żal przez zaprzepaszczony potencjał.

OPIS A RZECZYWISTOŚĆ

Opis zupełnie nie zgadza się z tym, co finalnie dostajemy. Nastawiłam się, że gdzieś na początku Bruno znajdzie karteczkę i szukanie jej autora istotnie wpłynie na akcję, a zwłaszcza odkrywanie przez bohatera samego siebie. Wątek pojawia się dopiero w połowie książki, więc nie rozumiem decyzji wydawcy, by umieścić tę informację w blurbie. Na tym etapie powieści zagadka, kto zostawił tajemniczą wiadomość, nie była choćby w minimalnym stopniu ekscytująca. Śledztwo Bruna nie dostarczyło mi żadnych emocji. Aż „krzyczałam” przy niektórych jego rozmyślaniach, by ruszył głową, bo odkrycie prawdy naprawdę nie stanowiło wyzwania. Niektóre jego typy wydawały się wzięte na siłę, byle przedłużyć ten wątek. Tylko przy jednej sytuacji związanej z karteczką na chwilę się zatrzymałam. Otóż Bruno dzwoni do przyjaciółki, by pomogła mu odszyfrować koreański tekst, gdyż nie umiał go przepisać do tłumacza. Chłopak w jego wieku wiedziałby, że wystarczy nakierować aparat telefonu na tekst, a Google przetłumaczy go bez problemu. Może nie wyjdzie idealne tłumaczenie, ale działa, więc mógł sobie z tym poradzić bez informowania kogokolwiek.

WHATEVER AŻ DO KOŃCA?

Początkowo myślałam, że dogadam się z Brunem, bo mam nieco podobne poglądy na social media. Teraz jednak już wiem, że nie znaleźlibyśmy wspólnego języka na innych polach. Chłopak momentami zachowywał się, jakby jeszcze chodził do szkoły podstawowej, a nie liceum. Irytowało mnie, że łatwo dawał sobą manipulować – często nie miał własnego zdania, podejmował decyzje, bo ktoś sugerował, że tak będzie dla niego najlepiej (np. rozmowy z Olim). Bardzo szybko przestałam widzieć zasadność jego ksywki. Kiedy on niby miał podejście whatever? Przejmował się wszystkim, czym się dało. W dodatku w połowie książki zrobił coś, co przeczyło jego ustalonym zasadom, których przez tyle lat się trzymał. Po tym Instagram wcale się nie zbanował, jak sugeruje opis, Bruno natomiast w moich oczach stracił resztki wiarygodności.

BLISCY BRUNA

W recenzjach przeczytałam, że Oli to sarkastyczny, ale dający się lubić przez swój specyficzny humor bohater. Ja zupełnie inaczej odbieram tę postać. Nie widzę w nim niczego, za co mogłabym choć trochę darzyć go sympatią. Zachowywał się jak rozkapryszona księżniczka i wszystko wiedział najlepiej. Choć miał trudne doświadczenia, wcale nie pomagał Brunowi w jego sytuacji, a wręcz działał przeciwko niemu. Najbardziej denerwowały mnie sytuacje, gdy naciskał na niego odnośnie do coming outu albo odbierał mu ten moment. Nalegał, by Bruno powiedział ich koleżance o swojej orientacji, choć nastolatek nie czuł się jeszcze na tyle komfortowo, żeby dokonać tak szybko kolejnego ujawnienia. Zresztą źle mu było z myślą, że bez jego zgody prawdę poznała babcia Oliego (chłopak rozmawiał z nią o Brunie, ale niby sama się domyśliła – najwyraźniej cecha przechodząca z pokolenia na pokolenie w tej rodzinie), lecz ten nic sobie z tego nie robił. Potem zdarzyło się, że Oli nawet nie pytał o zgodę, tylko powiedział przy Klaudii, ich szkolnej znajomej, że Bruno jest gejem. Naprawdę wspierający przyjaciel.

O Ji, czyli koledze z dzieciństwa Bruna, trudno mi cokolwiek napisać. Był mi całkowicie obojętny, nie wzbudzał we mnie żadnych uczuć. Te krótkie notki pojawiające się w trakcie rozdziałów z podpisem „J.” miały zapewne przybliżyć czytelnikom jego postać. Tymczasem mnie tylko zdezorientowały, bo na początku myślałam, że właśnie te karteczki będzie znajdował Bruno. On jednak w ogóle się do nich nie odnosił. Zresztą nie rozumiem, czemu autor postanowił wplątywać je w rozdziały, skoro akcja toczyła się z perspektywy Bruna.

Jedyną postacią, która zaskarbiła moja sympatię, jest… mama Bruna. To najlepiej wykreowania bohaterka, zachowująca się jak prawdziwa matka próbująca nadążyć za najnowszą technologią i trendami, wpasować się w młodzież. Jej wypowiedzi brzmiały dość naturalnie. Nie mogę jednak nie doczepić się i tutaj. Konkretnie chodzi mi o scenę coming outu Bruna. Cóż, matka to kolejna osoba, która coś podejrzewała. Poza tym pewne kwestie, które tam wyjawia, wywołały we mnie, jakby to ujął autor, cringe. Można było je sobie darować.

NA PEWNO JESTEŚMY W POLSCE?

Akcja książki rozgrywa się w Warszawie, ale równie dobrze bohater mógłby mieszkać w dowolnym miejscu na Ziemi. Podobne wrażenia mi towarzyszyły, gdy chłopak wyjechał do Wrocławia na kurs języka koreańskiego. Dowiadujemy się w jednym zdaniu, że zwiedzał. I tyle. Bohaterowie nie chodzili do jakichś charakterystycznych dla tych miast miejsc, a jeśli już, to nie czułam, że akcja rozgrywa się w lokalizacji istniejącej naprawdę, jak np. wtedy, gdy Bruno poszedł na Powiśle. Nie znalazły się w tej scenie opisy oddające scenerię. Moim zdaniem byłyby one sporym plusem. Dodałby realizmu książce, a może nawet zachęciłby do wędrówki śladami nastolatka i jego przyjaciół.

Wzbudza we mnie wątpliwości również szkolny bal zorganizowany na Halloween przez rodziców uczniów, w tym mamę Bruna. Na to wydarzenie został położony dość duży nacisk, a ja za każdym razem zastanawiałam się, czy takie imprezy nie są typowe dla amerykańskich placówek edukacyjnych. W Polsce, jak już, zabawy halloweenowe bardziej kojarzą mi się z podstawówkami niż liceum.

HOW DO YOU DO, FELLOW KIDS?

Najtrudniejszym, według mnie, zadaniem stojącym przed osobami, które chcą napisać młodzieżówkę, jest przeniesienie języka nastolatków na formę tekstową. W większości przypadków to się nie udaje i dialogi brzmią jak napisane przez dorosłego, który stara się dopasować do młodych ludzi z niezbyt udanym skutkiem. W Bruno Whatever autor poległ w tej kwestii. Przy niektórych myślach głównego bohatera czy dialogach towarzyszyło mi wrażenie, jakby Gramski od dawna nie miał styczności z prawdziwą młodzieżą, a research ograniczył do wejścia na stronę z plebiscytem na młodzieżowe słowo roku. Wybrane zwroty dodawał wszędzie tam, gdzie mu pasowało, w niektórych miejscach niekoniecznie trafnie (jak ze słowem „disować”). Książka jest pełna różnych odniesień, więc po cichu czekałam na sławetny „śpiulkolot” i kłótnię, czy nastolatkowie używają tego słowa.

TO BYŁO TOO MUCH

Oprócz młodzieżowych słów autor umieścił w powieści także mnóstwo wtrąceń angielskich. Na początku mi nie przeszkadzały, uznałam stosowanie ich za jedną z cech charakterystycznych Bruna. Z czasem jednak stały się dla mnie irytujące, gdyż pojawiały się co chwilę i niemal każdy bohater się nimi posługiwał. W dodatku były używane nawet wtedy, gdy nie zachodziła taka konieczność, bo polskie słowo lepiej pasowało. Przez to zrobił się denerwujący ponglish. Być może Gramski spędził trochę czasu na Twitterze, gdzie faktycznie młodzi ludzie stosują mnóstwo angielskich słówek w swoich wpisach, i postanowił przenieść to do książki. W założeniu zapewne miało to dodać młodzieżowości oraz lekkości stylowi, ale według mnie sprawiło, że tekst momentami stawał się nienaturalny.

CO JESZCZE POSZŁO NIE TAK?

W tej części recenzji chciałabym wymienić kilka rzeczy, na które warto zwrócić uwagę, a na które nie znalazłam miejsca w innych akapitach.

Autor poruszył w książce ważne społecznie tematy (jak choćby aborcja, samobójstwo czy hejt). Odniosłam jednak wrażenie, że zostały one wrzucone, bo to modne, głośne i kontrowersyjne. Gramski nad żadnym dłuższej refleksji nie poprowadził. Zostały po prostu odhaczone. Zresztą po skończeniu powieści czułam niedosyt również co do wątku odkrywania samego siebie przez Bruna oraz jego podbojów miłosnych, które wypadły jak typowe, mało przekonujące instalove. W zasadzie trudno było mi streścić tę książkę – po analizie całości doszłam do wniosku, że nic szczególnego się tu nie dzieje poza zwykłym życiem przeciętnego nastolatka.

Niezrozumiała dla mnie była niezachwiana pewność Bruna, że nagranie z jego pocałunkiem wyjdzie na jaw. Mogło przecież nie zostać opublikowane, ale on się zachowywał, jakby znał przyszłość. Tak samo nie rozumiałam sceny umówienia się z Ivo. Było to nienaturalne, bo skąd Bruno mógł wiedzieć, czego chciał Ivo? I czemu Ivo się zgodził? Czy ta propozycja nie wydała mu się dziwna? Trudno to wyjaśnić, ale myślę, że kto czytał, to zrozumie, o czym piszę. W takich chwilach odnosiłam wrażenie, że autor coś zaplanował i tak miało być, ale nie umiał tego wiarygodnie przedstawić.

Koleżanka Bruna i Oliego, Anja, gdy chłopak postanawia się przed nią ujawnić, stwierdza, że… znała prawdę. Też magicznie się domyśliła. Zresztą takich sytuacji w książce pojawia się więcej, nie tylko związanych z głównym bohaterem (np. Oli przeprowadził się do Warszawy i niemal natychmiast stał się ofiarą napaści ze względu na swoją orientację – ale dlaczego? Przecież nikt go nie znał. Oznajmił to wszem wobec? Niestety nie zostało to doprecyzowane i dlatego wygląda, jakby postacie miały wypisane na czole „jestem gejem”).

W pewnym momencie Anja stwierdza, że Bruno czuje do Oliego więcej niż przyjaźń. A gdy on zaprzecza, to dziewczyna i tak trwa przy swoim, bo wie lepiej. Już myślałam, że Bruno przyzna jej rację, tak jak w rozmowach z Olim, do którego również należało ostatnie słowo i nie dawał się przekonać.

Bruno podczas rozmowy z matką o swojej orientacji poprawia ją, by nie używała słowa „homoseksualny”, tylko „gej”. Być może ominęło mnie wyjaśnienie, dlaczego pierwsze słowo ma być obraźliwe, wiem natomiast, że jeżeli chłopak chce być tak poprawny, to nie powinien używać słowa „homoseksualizm”, lecz „homoseksualność”, a zdarzyło mu się popełnić ten błąd, i to przy Olim, który powinien mu zwrócić uwagę, skoro sam używał poprawnej formy. Można to wytłumaczyć niewiedzą Bruna, ale średnio mnie przekonuje taki argument, skoro gdy jeszcze był z Julką, sprawdzał takie nieistotne informacje jak ta, ile minut dziennie przeciętnie pary powinny się całować.

BRUNO NIE MÓWI OSTATNIEGO SŁOWA

Zakończenie zapewne szybko wypadnie mi z głowy. Jest mało emocjonujące i wydawało się pośpiesznie napisane, jakby autor dobił do limitu znaków, a musiał jeszcze zamknąć najważniejszy wątek. Na ostatniej stronie książki pojawia się zdanie „Ciąg dalszy nastąpi”. Nie jestem na ten moment pewna, czy zdecyduję się przekonać, co Gramski przygotował na następne tomy (a ma być ich łącznie aż sześć!). Nie odczuwam potrzeby zapoznania się z dalszymi losami Bruna i jego przyjaciół, zwłaszcza że najważniejsze sprawy zostały rozwiązane.

PRZYNAJMNIEJ MOŻNA OKO NACIESZYĆ

Jedynym elementem książki, do którego nie mogę się przyczepić, jest śliczna okładka, idealnie wpasowująca się w obecne trendy literatury młodzieżowej. Przykuła mój wzrok i dzięki niej zwróciłam uwagę na zapowiedź Bruna Whatever. Rysunki postaci znajdują się nie tylko na okładce, lecz zostały umieszczone także na wyklejce. Uważam to za świetny pomysł, o wiele lepszy i bardziej zachęcający do lektury niż np. rekomendacje recenzentów. Cieszę się, że wydawnictwo zadbało o oprawę graficzną. Gdybym miała ocenić książkę wyłącznie po okładce, otrzymałaby ode mnie dziesięć gwiazdek.

PODSUMOWANIE

Bruno Whatever niestety nie zostanie ze mną forever. Cieszę się, że Wydawnictwo Prószyński i S-ka stara się dbać o młodszych czytelników oraz różnorodność w swojej ofercie. Ta propozycja nie spotkała się jednak z moim entuzjazmem. Domyślam się, że Gramskiemu przyświecała szlachetna idea przy pisaniu książki, ale chęci to za mało. Dlatego nie jestem w stanie polecić jej komukolwiek. Widziałam sporo pozytywnych opinii i recenzentów zachwycających się tą powieścią. Smutno mi, że nie mogę dołączyć do tego grona. Niemniej niecierpliwie czekam na inne tęczowe premiery zapowiedziane przez wydawnictwo.


Zapraszam do przeczytania recenzji trzeciej części komiksu Heartstopper, jeśli szukacie dobrej reprezentacji osób nieheteronormatywnych.

Fabuła
2
Bohaterowie
3
Styl
2
Okładka
10
Reprezentacja
2
Czytaj więcej recenzji
Może cię zainteresować

Zostaw komentarz

Wprowadź swój komentarz
Wprowadź swoje imię

Wydawnictwo Prószyński i S-ka zapowiedziało na nadchodzące miesiące mnóstwo tęczowych książek dla młodych czytelników. To pasmo premier rozpoczyna pierwsza w ich dorobku polska queerowa młodzieżówka Bruno Whatever autorstwa osoby kryjącej się pod pseudonimem Leo Gramski. Miałam ogromne oczekiwania względem tej pozycji, jako że mało...„Bruno Whatever” – recenzja młodzieżówki Leo Gramskiego

Dodaj do kolekcji

Brak kolekcji

Tutaj znajdziesz wszystkie wcześniej stworzone kolekcje.