Strona głównaRecenzje książek i komiksówFantastyka, sci-fi, horrorKawał biopunkowego mięsa – recenzja książki „Gen 56” Adrianny Biełowiec

Kawał biopunkowego mięsa – recenzja książki „Gen 56” Adrianny Biełowiec

Gen 56 Adrianny Biełowiec wygląda niepozornie. Owszem, przyciąga wzrok estetyczną okładką, która przywodzi na myśl ciekawe, rozgrywające się na innej planecie albo w alternatywnym wymiarze science fiction, lecz raptem 140 stron wprawia potencjalnego czytelnika w lekką konfuzję. Czy taka długość utworu pozwoliła przedstawić w nim intrygujący świat, czy autorka raczej musiała postawić na szybką akcję godną filmów Michaela Bay’a?

Wydaje się, że dobra minipowieść powinna mieć żwawe, wręcz błyskawiczne tempo. Dłuższe opisy świata czy bohaterów mogą czasem zaszkodzić samej akcji, dając czytelnikowi chociażby niesatysfakcjonujący lub – co gorsza – pozbawiony większego sensu finał. Jednak Biełowiec, jako pisarka kojarzona z rozbudowanym science fiction, zwykle przywiązuje sporą uwagę do oddania w swojej prozie uniwersum, w którym osadza wydarzenia utworów. Czy Gen 56 okazał się wyjątkiem?

Na wojnie jak na wojnie…

Minipowieść zaczyna się podczas czwartej wojny światowej, toczonej między Rosją a wspieraną przez Stany Zjednoczone Unią Europejską. Jest to konflikt konwencjonalny, przywodzący na myśl współczesne, tragiczne wydarzenia na Ukrainie. Mimo że część Europy, w tym Polska, stanowi strefę walki, to na świecie trwa w miarę normalne życie. Zaawansowana medycyna może uratować każdego, kto w naszych czasach cierpiałby w co najwyżej złagodzonej za pomocą leków przeciwbólowych, kilkudniowej agonii. Bogatsze kraje zaś rozpoczęły kolonizację kosmosu nawet w tak odległych miejscach jak układ Alfa Centauri. Oczywiście w wyprawach „do gwiazd” biorą udział tylko ściśle wyselekcjonowani specjaliści.

Dziwnym trafem jednym z nich okazuje się główny bohater, młody żołnierz Aksel Sikora.

Zamrożony

Aksela trudno zaliczyć do miłośników kosmicznych wojaży. Ofertę podróży do dalekiej kolonii przyjął, aby uniknąć więzienia. Długi lot nowym kolonistom przychodzi spędzić w stanie sztucznej hibernacji. Sikora znosi ją zaskakująco dobrze, ale zaraz po przebudzeniu się dochodzi do niego, że coś musiało pójść mocno nie tak. Głównego bohatera nie czeka wcale praca przy terraformacji, lecz starcie z dziwacznymi mutantami, stanowiącymi połączenie dzieci i owadów.

Żelazny Człowiek w kolorowym świecie

Aksela przed śmiercią ratuje dziki fart, dzięki któremu mężczyzna odnajduje futurystyczny, inteligentny pancerz, który czyni go – nie bójmy się tego stwierdzenia – istnym nadczłowiekiem. Cyberpunkowy sprzęt nie tylko w mgnieniu oka leczy nawet najgroźniejsze rany oraz chroni ciało, lecz przede wszystkim zapewnia ogromną przewagę w walce, a o tę łatwo w nowych, nieprzyjaznych człowiekowi realiach.

Świat, jaki powitał Aksela po wyjściu z komory hibernacyjnej, jest postapokaliptyczny, a jednocześnie kolorowy. Nie ma on nic wspólnego ze skażonymi pustkowiami, ponieważ nie doznał nuklearnej hekatomby, ale czegoś, co należy określić mianem katastrofy biologicznej. Ogromne połacie ziemi wraz z miastami zostały zarośnięte przez gigantyczne rośliny lub pokryte niemożliwą do usunięcia warstwą nieznanych grzybów. Co gorsza, wszechobecne są niebezpieczne, czasem olbrzymie mutanty, które przypominają niektóre żyjące na Ziemi zwierzęta. Aksel znalazł się więc w niewesołej sytuacji.

Jak jest w kosmicznej dżungli?

Mimo iż autorka sprawnie i całkiem wyczerpująco opisała świat swojej minipowieści, to jednak trzeba zaznaczyć, że akcja pędzi tak szybko, czasem czytelnik nie ma okazji odetchnąć. Sikora, po zapoznaniu się z nieprzyjazną mu rzeczywistością, podejmuje z nią długą, pełną dość prostych, ale soczystych opisów walkę. Czyta się to naprawdę dobrze. Pomysł funkcjonowania człowieka, który w inteligentnym superpancerzu niczym z komiksów Marvela ściera się z dziwacznymi stworami, został zrealizowany w sposób mistrzowski. Niestety, niewielka objętość utworu sprawiła, że oprócz posiadającego jakąś przeszłość Sikory oraz ukazanego w ostatnich scenach antagonisty każda inna postać to statysta, o którym zapominamy jeszcze przed zakończeniem lektury. Trudno. Pozostaje czekać na ewentualną kontynuację, która rozbudowałaby to bardzo ciekawe, biopunkowe uniwersum.

Niewypałem okazał się plot twist dotyczący miejsca akcji. Gdzie ostatecznie trafił Aksel, wiedziałem już niedługo po opuszczeniu przez niego laboratorium, co zepsuło mi odbiór zakończenia. Być może udałoby się mnie zmylić, gdybym dostał jakieś fałszywe wskazówki, lecz autorka nie zdecydowała się na tego typu literacki zabieg. Szkoda, bo w tekście tkwił potencjał na pewne „pogranie sobie” z odbiorcą, niedopuszczenie, aby wyciągnął właściwe wnioski.

Brać, nie pytać!

Gen 56 to biopunk pełną gębą, a jednocześnie bardzo dobra minipowieść, którą można potraktować jako swego rodzaju wstęp do dziwniejszej, niszowej fantastyki, która nigdy nie ukazałaby się chociażby w „Fabryce Słów”. Szczerze polecam, zwłaszcza że nieczęsto zdarza się, na rynek trafi coś biopunkowego po polsku.


Zapraszamy do zapoznania się z recenzją książki Korona z kości!

Newsy o kulturze

Przeczytaj także

Zostaw komentarz

Wprowadź swój komentarz
Wprowadź swoje imię

Gen 56 Adrianny Biełowiec wygląda niepozornie. Owszem, przyciąga wzrok estetyczną okładką, która przywodzi na myśl ciekawe, rozgrywające się na innej planecie albo w alternatywnym wymiarze science fiction, lecz raptem 140 stron wprawia potencjalnego czytelnika w lekką konfuzję. Czy taka długość utworu pozwoliła przedstawić w...Kawał biopunkowego mięsa – recenzja książki „Gen 56” Adrianny Biełowiec

Dodaj do kolekcji

Brak kolekcji

Tutaj znajdziesz wszystkie wcześniej stworzone kolekcje.