Czeski film
Fabułę książki Łyski liczą do trzech da się w całości streścić w dosłownie dwóch zdaniach, co momentalnie jest dla mnie sygnałem negatywnym. Wadą w tym wypadku nie jest krótkość powieści, a raczej elementarne braki w jej konstrukcji. Przyczyną tego stanu rzeczy są szybko rzucane pomysły i tematy, które niekoniecznie zostają później rozwinięte. Ot tak napisane, tylko żeby uzupełnić kartkę z bingo. I choć głupio zacząć wypowiedź od zarzutów, to chyba nie da się inaczej. To niby drobne potknięcie tak naprawdę rzutuje na całości tekstu. Jest też ostatecznie czymś, co zaburza jego wewnętrzną logikę. I choć w wielu przypadkach pseudoabstrakcyjnych utworów irracjonalność (to, że rzeczy do siebie nie pasują) jest pewną logiką, to tu tego brak. Czy Łyski liczą do trzech reprezentują sobą coś więcej? W sumie to tak — pokazują tzw. slacktivism, czyli robienie rzeczy bezcelowych.
Caaakowie kontratakują
Akcja książki Olgi Hund w całości ma miejscu u naszych południowych sąsiadów i dotyczy pościgu trójki młodych ludzi za policjantem zamieszanym w morderstwo młodego Caaaka. Powieściowi Caaakowie w Czechach są ofiarami systemowego rasizmu. Z jednej strony przypominają Romów — nie asymilują się, posiadają własną nieinkluzywną historię oraz kulturę, a także mieszkają poza głównymi ośrodkami miejskimi we własnych obozach. Od reszty społeczeństwa tak naprawdę różnią się jeszcze tylko wyglądem – ich twarze przyozdabia trzecie oko. Początkowo uznać to można za dość ciekawy zabieg. Caaakowie służą jako symbol mniejszości etnicznych, by zaakcentować problem związany z kulturą dominującą. Żyją w odosobnieniu, mogłoby się wydawać, że różnią się tylko wyglądem i „nieeuropejskim” stylem życia. Mogłoby, ale tak nie jest.
Zlin
W tych wymyślonych Czechach istnieją także Żydzi i Romowie – dwie inne grupy, które mogłyby zostać zastąpione przez Caaaków, co automatycznie wzbudza pewne wątpliwości. Po co wymyślać nowe problemy i nowe formy dyskryminacji, skoro stare nadal są utrwalane? Wtedy niewyrazistość samych Caaaków zaczyna razić. Bo czym różnią się od innych mniejszości? Delikatna konstrukcja powieści Łyski liczą do trzech zaczyna upadać. Czechy nagle także nie są Czechami – przypominają Polskę. Wtedy zostaje pytanie, czemu akcja nie mogłaby się dziać u nas? Pisarka w wywiadzie sama przyznaje, że chciała skrytykować właściwy Polakom mit o idyllicznym charakterze Czechów – ale co z tego, kiedy to z niczym nie współgra, nawet z formą? Warstwa językowa ma przypominać Masłowską, ale w spłyconym, nieaktualizującym niczego wydaniu. Ale nawet te ozdobniki i popisy nie są w stanie pociągnąć dalej tych fundamentalnych braków.
Anty-rewolucja
Łyski liczą do trzech zdaniem Olgi Hund mają być groźbą. I w pewnym sensie jest to książka groźna, ale nie tak, jak tego chciałaby sama autorka. Groźna bowiem jest sama jej struktura, przepełniona niedociągnięciami – co przeraża, gdy ktoś chce powiedzieć coś ważnego. Książka zapewne miała być próbą zmierzenia się z ksenofobią i skrajnym nacjonalizmem. Niestety, zamiast aktywizmu, mamy tu jedynie pasywność i zachowawczość. Największą przyczyną tego stanu rzeczy są niedociągnięcia. Mały rozmiar książki skutkuje tym, że nawet głównych postaci pozbawia się głębi. Nie są niczym więcej niż młodymi ludźmi, próbującymi zmienić otaczającą ich rzeczywistość. Równie miałcy są ich wrogowie. Są policjantami, więc oczywiście są bezmyślni i do cna źli.
Ten dysonans w szczególności przypomina narrację skrajnej prawicy, motywowanej przez resentyment. Wrogowie są niby silni, ale są też słabi. Można na nich spojrzeć z góry, ale również należy się ich bać i unikać. Jeśli tak ma wyglądać rewolucja, to chyba podziękuję. Łyski liczą do trzech starają się na grunt polski przeszczepić amerykocentryczne idee, które nijak mają się do rzeczywistości. Jak bardzo by się starano, brutalność policji wobec cywili w Polsce nie jest tak dramatyczna jak w Stanach. Czy taki aktywizm ma więc tu sens? W moim odczuciu nie otwiera żadnej drogi do dialogu, a jedynie spłyca problem. Lapidarne stwierdzenia, że brzydko kogoś zabijać za pochodzenie są dobre dla instagramowych postów, a nie literatury.