Pierwsze strony Płomienia autorstwa Magdaleny Salik to chaos naukowego żargonu, w którym dostajemy jedną informację. Odkryto nową planetę, Lodową Ziemię, na której mogłaby zamieszkać ludzkość. Szybko okazuje się, że fabuła, choć pozornie prosta i monotonna, skrywa w sobie wiele ciekawych zwrotów akcji. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph i zdobyła uznanie wielu fanów science fiction.
Akcja powieści toczy się w przyszłości (to oczywiste), jednak zgrabnie zachowuje otoczkę naszych czasów. Jeśli nie liczyć wszechobecnych robotów–kelnerów czy autonomicznych pojazdów. Kolorowa wizja cyberpunkowego świata tu nie istnieje, uniwersum wykreowane w Płomieniu to chłodny perfekcjonizm, zdominowany przez naukę. Wszyscy żyją bowiem kolonizacją nowej Ziemi. To największe, wielopokoleniowe osiągnięcie ludzkości. Lata pracy zaowocowały wieloma zmianami, jednak śmiałkowie wciąż byli zależni od Ziemian, którzy cyklicznie dostarczali im rezerwy niezbędnych surowców. Gdy Płomień „największa miłość Ziemian”, dotarł na orbitę planety, mieszkańcy kolonii stanęli przed dylematem. Ratować załogę, zużywając ostatnie rezerwy paliwa, czy zostawić ją na pastwę kosmosu?
Przeczytaj także: KSIĄŻKI NA HALLOWEEN – MROCZNA NOC NADCIĄGA
CZYNNIK LUDZKI
Po pierwszych rozdziałach wysnułam już pewne wnioski. Nieważne jak wyniosłe były dokonania naukowców, którzy zdołali wysłać ludzi na nieznaną planetę, od początku zakładali, że coś może pójść nie tak, jak planowali. Wiedzieli, że technologia nie wystarczy. Urządzenia się psują, paliwo kończy, a zdalna naprawa nie zawsze wystarcza. Wtedy pozostaje tylko wiara w ludzi. Ta wiara, ciekawość i odwaga, która od zawsze pcha ludzkość do przodu, każe wyznaczać nowe granice, patrzeć w niebo z nadzieją. Maszyny nie posiadają moralności, właśnie dlatego jednym z problemów jest wątpliwość do mapowania mózgu załogi Płomienia, która nieustannie dręczy Evelyn Brin. Pani psycholog podczas wykładu Alberta Townsenda wysuwa pomysł o powołaniu zespołu etyków zajmujących się intuicją moralną załogi. Charyzmatyczny astrofizyk, jeden z szefów przedsięwzięcia, szybko wdraża ją do projektu. Kobieta staje się więc rzeczniczką prasową, a jej relacja z Albertem zaczyna się rozwijać.
TRZY HISTORIE
Świat przedstawiony rozwija się powoli, początkowe granice między chaosem a zaplanowaną konwencją z czasem się zacierają. Przyznam szczerze, że sporo czasu zajęło mi przyzwyczajenie się do sztywnego stylu autorki. Jednak prowadzenie fabuły podzielonej na trzy główne wątki w jakiś sposób mi to rekompensowało. Najwięcej emocji odczuwałam podczas czytania historii Wynfreda i Jake’a, dwóch tajemniczych podróżników, którzy błąkali się po opuszczonej okolicy w poszukiwaniu wody. Wyważona subtelność ustępowała wówczas miejsca wartkiej akcji i niepokojącej atmosferze podobnej do dzieł z gatunku postapo czy urban fantasy. Innego rodzaju niepokoju i pewnej melancholii doświadczałam, gdy narratorką wydarzeń stawała się Keri – mieszkanka bazy kosmicznej, która od początku próbowała namówić współpracowników do pomocy załodze Płomienia. Rozdziały z jej perspektywy były przesiąknięte poetyckim, filozoficznym patosem i skłaniały mnie do największych przemyśleń.
Kto to jest „my”?, pytam w myślach. […] Co mam rozumieć – wołam do nich w duchu, najgłośniej jak potrafię – gdy słyszę: my?
JEDNA AUTORKA
Zmiana narracji, tempa, zabawa konwencją to coś, do czego czasem trudno przywyknąć. Dla jednych może to stanowić ciekawą alternatywę, innych może irytować. Ja zdecydowanie należę do tej pierwszej grupy. W książkach zawsze doceniałam oryginalność, przykładowo celowe pominięcie dialogów i prowadzenie rozmowy w ścianie narracji wydało mi się genialnym pomysłem. Naukowcy nie tracą czasu na pogawędki, gdy ważą się losy cywilizacji. Dodając do tego metaforyczny język przełamany naukowym bełkotem, autorka udowodniła, że Płomień nie jest kolejną oderwaną od rzeczywistości książką sci-fi. To dość brutalny i chłodny obraz ludzkiego wnętrza. Potem przyłapałam się na myśli, że prowadzenie trzech osobnych historii w jednej książce to nic nadzwyczajnego. Jednak sposób, w jaki Magdalena Salik kreowała swoich bohaterów przez kolejne strony, kupił mnie natychmiast. Styl w zależności od perspektywy danego bohatera zmieniał się diametralnie, jakby książka miała trzech zupełnie innych autorów.
CZY WARTO PRZECZYTAĆ?
Płomień to odważny wyraz autorki na temat obecnego społeczeństwa. Skłania do przemyśleń o moralności i naturze człowieka, a także nieuniknionych skutkach postępu. To nie jest naiwne przedstawienie wizji przyszłości, lecz okrutna, chłodna definicja człowieczeństwa, które w skrajnych zagrożeniach może w równym stopniu okazać się zbawieniem lub zgubą. Trudny język, do którego trzeba przywyknąć, naukowe nawiązania oraz wielowarstwowość czynią z Płomienia książkę, która gryzłaby się na półce obok Harry’ego Pottera. Zdecydowanie lepiej wyglądałaby na przykład w towarzystwie Solaris autorstwa Stanisława Lema.
A może dla odmiany coś wzruszającego? Przeczytaj recenzję „Cicho, cichutko”