Blurp obiecuje potencjalnemu czytelnikowi „50% mrocznych tajemnic z warszawskich przedmieść”, „25% ostrej obyczajówki”, a także „dragi i osiedlową dilerkę”, „wewnętrzne roztrząsania” oraz „niecodzienny romans z przeszłości podlany fascynacją Władcą Pierścieni”. Brzmi super. Czy jednak debiut Konrada Grześlaka rzeczywiście zawiera to wszystko, co wyliczono w opisie promocyjnym?
Od razu uspokajam napalonych fanboyów Tolkien Estate. Tolkiena jest w Pistoletach tyle, co kot napłakał. Nie to jednakowoż najbardziej rozczarowuje w napisanej przez Grześlaka powieści. Z zapowiadanych „50% mrocznych tajemnic” dostaliśmy może 20%. Pistolety nie są, wbrew pozorom, kryminałem. To stylizowana na niego obyczajówka. Miejscami przywodząca na myśl twórczość Remigiusza Mroza.
Fabularny duet
Październik 2017 roku. Pracownik Ministerstwa Kultury, Marcin Bielawski, wiedzie dosyć stateczne, ale nudne życie średniozamożnego warszawiaka. Jedynym jego poważnym zmartwieniem jest żona w zagrożonej ciąży. Dotychczasową egzystencję zakłóca jednak niewyjaśnione wydarzenie z przeszłości. Bielawski musi zmierzyć się z tajemnicą nieżyjącego, ekscentrycznego kolegi, z którym niegdyś pisał scenariusz. Wkrótce los połączy go ze śledzącym celebrytów dziennikarzem Andrzejem Rulewskim, którego również dopadły demony sprzed kilku lat.
Wyszło?
Fabuła ma pewien potencjał, lecz niestety autor nie potrafił go w pełni wykorzystać. Pierwsza połowa książki jest monotonna. Zbyt skupiono się na zaginionym scenariuszu, przy czym zabrakło jakiegoś mocnego fabularnego punktu kulminacyjnego uzasadniającego tak długą ekspozycję tego wątku. Nieco lepiej prezentuje się historia Rulewskiego, któremu niegdyś dane było zobaczyć zwęglone zwłoki swojego zamordowanego w tajemniczych okolicznościach sąsiada. Zerwany z ciała zabitego, ukryty potem na przeszło osiem lat w pudełku medalion stanowi zapowiedź nie lada kłopotów.
Dopiero pod koniec historia Andrzeja i Marcina nabiera rumieńców, aczkolwiek nadal brakuje jej czegoś, dzięki czemu zapadłaby w pamięć. Przykładowo mogłaby to być gęsta, mroczna, wręcz brudna atmosfera szemranych miejscówek, melin i burdeli tak jak u Marka Krajewskiego. Klimat Pistoletów jest sterylny, niczym się niewyróżniający. Nie oznacza to jednak, że Grześlak, jako debiutant, odniósł porażkę. Nie. Miasto Iluzji. Pistolety to poprawna, rzemieślnicza robota, w której uniknięto większych kiksów. Autor ma duże szanse, aby w przyszłości zaskoczyć nas czymś znacznie lepszym. Już bez przesadnej pisarskiej ostrożności, miejscami sprawiającej, iż jego debiut jest nieco nijaki. Człowiek piszący kryminały powinien od czasu do czasu czytelnika zaszokować, tak aby powieść zmroziła krew w żyłach. Tego mi w Pistoletach kompletnie zabrakło.
Podsumowanie
Czy kupić debiutancką książkę Grześlaka Miasto iluzji. Pistolety? Można to zrobić, ale tylko, gdy znajdziecie ją po jakiejś promocyjnej cenie. Sprawdza się jako luźna lektura na długą drogę. Jednak już po podróży, wyłączywszy czytnik, nie będziecie czuć pozytywnego niedosytu, który towarzyszy odbiorcy przez jakiś czas po przeczytaniu naprawdę dobrej powieści.
Za książkę dziękuję wydawnictwu Sonia Draga i proponuję sięgnąć po recenzje Jazdy na Rydwanie.