Zwykły wieczór, który okazał się przełomowy
To był jeden z tych wieczorów bez planu. Dzieciaki w łóżkach, pizza jeszcze ciepła, pilot w ręce i… pustka. Przeskakiwałem z tytułu na tytuł, aż trafiłem na coś, co już kilka razy obiło mi się o uszy – MobLand, a po polsku Strefa gangsterów. Myślę: „dobra, jeden odcinek i spać”. No i tak sobie „jeden odcinek” włączyłem… a po chwili był już trzeci. Rozsądek kazał się zatrzymać – bo rano praca, dzieci, życie – ale emocje zagrały, jakby ktoś mi zresetował wszystkie znużone zmysły.
Podzieliłem ten seans na dwa wieczory, ale szczerze? Dawno tak mnie nic nie wciągnęło. Autentyczna ekscytacja, ta sama, co kiedyś przy pierwszym sezonie Zagubionych. Pamiętasz to uczucie? No właśnie.
Hardy jakiego lubimy – bez udawania, bez taryfy ulgowej
Tom Hardy w tym serialu jest dokładnie taki, jakiego chciałem znów zobaczyć. Jako Harry Da Souza nie musi krzyczeć, żeby zdominować scenę. Wystarczy, że spojrzy. Jest w tej roli coś magnetycznego, jakby w jednej chwili mógł cię albo obronić, albo strącić z planszy. Hardy nie gra tu na pół gwizdka – to Hardy w pełni skupiony, w pełni niebezpieczny.
I nie jest sam. Helen Mirren jako matka rodu? Absolutna królowa chłodu. Zagrała postać, która przypomina ci ciepłą babcię… dopóki nie spojrzy tak, że masz ciarki na plecach. A Pierce Brosnan? Kto by się spodziewał, że elegancja i nieprzewidywalność mogą iść ze sobą tak dobrze w parze. Facet wygląda jak boss i zachowuje się jak boss – zero przesady, czysta siła w spojrzeniu i tonie głosu.
Londyn, który ma swój oddech i styl
Od pierwszych scen czuć tu klimat. Jakby ktoś wrzucił styl Ritchiego z jego lepszych dni, ale nie próbował robić z tego cyrku. Montaż jest szybki, ale nie chaotyczny. Dialogi – błyskotliwe, ale nie przekombinowane. A brutalność? Cóż, boli – ale ma sens.
To nie jest serial o mafii z kolorowego katalogu. Tu nie ma jednowymiarowych postaci. Każdy coś ukrywa, każdy ma swoje zasady i każdy jest gotów je złamać. To nie są gangsterzy z memów, to są postacie z krwi i kości – przerażające, ale też dziwnie… ludzkie.
Dziękuję, że ktoś w końcu uznał, że nie jestem idiotą
Jedna z rzeczy, które najbardziej mnie ujęły – ten serial ufa widzowi. Nikt tu nie prowadzi cię za rączkę. Nikt nie tłumaczy wszystkiego trzy razy. Masz słuchać, masz myśleć i masz wyciągać własne wnioski. W świecie, gdzie 80% seriali traktuje widza jak kogoś, kto zgubi się bez podpowiedzi, Strefa gangsterów to powiew świeżego powietrza. I bardzo tego potrzebowałem.
Czekam na finał
Jestem po ośmiu odcinkach. Zostały dwa. I nie pamiętam, kiedy ostatnio aż tak czekałem na coś nowego. Może to zabrzmi górnolotnie, ale serio – ten serial przywrócił mi radość z oglądania. A co więcej, przywrócił mi ochotę do pisania.
I chyba o to w tym wszystkim chodzi, prawda? O to jedno uczucie: że coś cię ruszyło. Że znowu chcesz siedzieć przed ekranem nie z obowiązku, ale z czystej frajdy.
Jeśli też masz wrażenie, że ostatnio wszystko w filmach i serialach zlewa się w jedną papkę, to daj tej historii szansę. Bo Strefa gangsterów to nie tylko gangsterski klimat i dobra obsada – to przypomnienie, że kino i seriale nadal potrafią coś w nas poruszyć. Trzeba tylko trafić na ten jeden, właściwy tytuł.