Strona głównaLiteratura"Ta książka przeczołgała mnie emocjonalnie (...)" – wywiad z Natalią Sobocińską

„Ta książka przeczołgała mnie emocjonalnie (…)” – wywiad z Natalią Sobocińską

Dawno, dawno temu… Mała ja byłam na wakacjach z rodzicami. Nad jeziorem – opowiada Natalia Sobocińska zapytana o to, jak to wszystko się zaczęło.

Z Natalią znamy się już jakiś czas, chociaż nigdy nie poznałem jej na tyle, bym mógł komukolwiek opowiedzieć, jaka jest. Podstawowy błąd, który popełniamy dosyć często, to założenie, że potrafimy odczytać czyjeś myśli, a w rzeczywistości mało wiemy o sobie nawzajem. Dlaczego? Bo nie rozmawiamy. Współcześnie, aczkolwiek jestem pewien, że zawsze tak było, boimy się rozmowy, zwłaszcza tej poważnej. Najgorszą sytuacją jest starcie odmiennych poglądów, bo brak nam ogłady i coraz częściej inteligencji, aby wysłuchać i w kulturalny sposób sprzeciwić się czyjemuś zdaniu. W mediach społecznościowych coraz więcej toksycznych postaw, coraz szybciej rozwija się sieć nienawiści, a przemoc niezmiennie pozostaje bezkarna.

I właśnie z tym mierzą się początkujący autorzy. Może nawet nie początkujący, autorzy po prostu. Każdy, kto ośmiela się coś tworzyć, podlega dobrej krytyce i okropnej wirtualnej przemocy psychicznej. Zatrzymaj się, uspokój. Zobacz, jakie to cudowne, że ludzie mają pasje.

Jeśli chcesz być bliżej poznania Natalii Sobocińskiej, zapraszam do przeczytania wywiadu. A później – jej książki.


Patryk Idziak, Writerat.pl: Czułaś takie same emocje, kiedy zamierzałaś coś wrzucić na Wattpada, jakie towarzyszyły ci teraz przed ukazaniem się książki? Podejście do premiery się zmienia czy dla pisarza każde dzieło jest tak samo ważne, bez względu na to w jakiej formie i przez kogo się je wydaje?

Natalia Sobocińska: Na pewno towarzyszą mi takie same ekscytacja i duma. Z o rany, opublikowałam coś przeszłam do o rany, wydaję coś. W obu przypadkach pojawia się radość z powodu robienia tego, co uwielbiam, bo obie te formy dotyczą pisania, które kocham. Zdaję sobie sprawę, że wydanie wymaga ode mnie więcej od publikacji na Wattpadzie, a stąd pojawia się dużo większa presja, która przy moim perfekcjonizmie zabiera trochę tej radości. Wattpad wybacza błędy i pozwala na ich eliminację, papier już nie, dlatego teraz, przed premierą, czuję wielki stres, czy aby na pewno wszystko w tekście jest tak, jak należy.

Boisz się hejtu? Autor może się na niego uodpornić czy to zawsze cios dla psychiki?

Im dłużej przebywam w świecie książek, tym bardziej dociera do mnie, że hejt nic nie wnosi. Czy będę mogła wyciągnąć z niego wnioski? Nie. Czy jego treść będzie argumentowała mi, gdzie popełniłam błąd? Nie. Czy pozwoli mi zobaczyć, jak bardzo ktoś nie radzi sobie z frustracją, że za dobry pomysł uznaje hejtowanie w internecie, by wyrzucić z siebie negatywne emocje? Tak. Ta osoba za kilka chwil zapomni, co napisała, dlatego nie uważam, że ja powinnam brać do siebie jej słowa. Oczywiście, hejt zawsze sprawia, że w głowie pojawi się myśl: Auć, niemiło. Jednak jestem na takim etapie, na którym wiem, że to ja decyduję, co powinno na mnie wpływać. Hejt to zdecydowanie coś, czego nie mam zamiaru do siebie dopuścić. Nie widzę w nim raniących słów, a zranionego człowieka, który z jakiegoś powodu próbuje odreagować i dokarmić swoje ego moim kosztem. Krytykę przyjmę, by uczyć się na błędach, jednak hejt, który nic nie wnosi, nie będzie miał dla mnie znaczenia.

A co twoim zdaniem tak bardzo frustruje ludzi, że aż muszą posuwać się do poniżania drugiej osoby? Bo w najprostszym tłumaczeniu hejt jest próbą poniżenia.

To kwestia indywidualna, jednak moim zdaniem wspólnym mianownikiem jest niepowodzenie. Kiedy człowiekowi coś się nie udaje, a ktoś obok cieszy się sukcesami, czysta zazdrość popycha do takich słów. Nie pomaga mylne wrażenie, że poniżenie kogoś sprawia, że jest się ponad nim – a w takim wypadku ponad jego sukcesami, chociaż nie ma się własnych. Potrzeba nadmuchania swojego ego i chęć poczucia się wartościowym dla samego siebie potrafią sprawić, że człowiek mówi rzeczy, które w normalnych okolicznościach nawet nie przyszłyby mu na myśl. Bo to wszystko siedzi tylko w głowie hejtera.

Czyli myślisz, że ludzie z natury nie są źli? Musi wystąpić jakiś czynnik, który wpłynie na to, że człowiek posunie się chociażby właśnie do hejtu?

Moim zdaniem nikt nie jest z natury zły czy dobry. Różne reakcje, postrzeganie świata i życie w społeczeństwie to coś, co kształtuje się u człowieka na przestrzeni lat. Im dłużej osoba żyje w danym środowisku, tym bardziej ono na nią wpływa, a środowisko nie zawsze jesteśmy w stanie zmienić, szczególnie jako młodsi. Jak wiemy, ulec złu jest łatwiej niż być dobrym. Stąd właśnie ludzie, którzy nie dostawali dostatecznego wsparcia czy ich sukcesy były umniejszane, zamiast cieszyć się sukcesami innych z nimi i ich wspierać, mówią rzeczy, które są negatywne. Często nawet bezpodstawnie, aby po prostu wyrzucić z siebie coś, co gryzie wewnątrz z przeszłości i poczuć się lepiej przez to, że komuś zrobiło się gorzej. Takie zachowanie staje się przyzwyczajeniem, a tych ciężko się pozbyć i przychodzą do głowy automatycznie jako pierwsze w momencie reakcji. Przeszłość ma wielki wpływ na naszą teraźniejszość.

W opisie swojej książki Bez żadnych zasad cytujesz Mleko i miód, pisząc Miłość nie jest grą, to my zrobiliśmy grę z miłości. Co właściwie według ciebie to oznacza?

Słowa Rupi Kaur wiele lat temu natchnęły mnie do napisania tej książki i oparcia na nich fabuły: gra w miłość – kto pierwszy się zakocha, ten przegrywa. Miłość jest pięknym uczuciem, powinna być naturalna, szczera i prosto z serca. Tymczasem staje się grą znudzonych studentów, którzy traktują miłość jak przeżytek, coś, do czego nie są zdolni. Piękno miłości zamieniają w rywalizację, a czystość intencji w fałszywe gesty. Coś z natury wspaniałego traktują jak zwyczajną rozrywkę: bez przywiązania, tego szybszego bicia serca czy bezgranicznego zaufania.

Cytat przemówił do mnie tak bardzo, ponieważ był w pewien sposób wyjaśnieniem tego, z czym zmagałam się w tamtym czasie sama: nie grałam, jednak tkwiłam w relacji, gdzie miłość i rozrywkę dzieliła cienka granica i było to strasznie frustrujące. Uzależnienie się od drugiego człowieka, kiedy wasza relacja zaczęła się od dobrej zabawy i przeszła do „czegoś więcej”, co jednak nadal tkwiło w definicji rozrywki…

Tego nie idzie dokładniej opisać ani nie zrozumie tego osoba, która przez coś podobnego nie przeszła. Miłość nigdy nie powinna być tylko rozrywką. Nigdy.

A doświadczyłaś tej pięknej miłości?

Miałam to szczęście, że tak. I nadal mam. Obecny związek pokazał mi, jak naprawdę powinna wyglądać miłość i całkowicie zmienił mój pogląd na jej definicję. Wsparcie, zrozumienie i cierpliwość, jakie tu dostaję powinny być podstawą każdej takiej relacji. I naprawdę chciałabym, aby każdy mógł mieć możliwość doświadczenia tej prawdziwej, pięknej miłości.

Myślisz, że dla kogoś, kto jeszcze nie doświadczył takiej miłości albo nie doświadczył żadnej jej formy, czytanie romansów jest dobre?

Nie nazwałabym książek, które zawierają wątki miłosne, jako dobre „poradniki”, którymi powinno się kierować i z nich uczyć. Autorzy ukazują miłość, która bardzo często jest idealizowana – idealni bohaterowie, cudowne życie tej dwójki, siła dzięki której pokonują każde trudności, a do tego magia serduszek i płatków róż. Nie bez powodu mówi się o „fikcyjnych mężach” – moim zdaniem tylko jedna osoba na tysiąc ma możliwość trafić na drugą połówkę jak z romansu i mieć relację jak z książki. Dlatego nie powinno się czytać takich książek, aby się z nich uczyć, powinno zostać to formą rozrywki. Rzeczywistość naprawdę często bywa inna i zderzenie się z nią, delikatnie mówiąc, może rozczarować. „Uczyć się” miłości można z poradników napisanych przez psychologów albo ludzi, którzy mają kwalifikacje i wiedzę, by móc o tym nauczać. Jednak to nadal będzie sucha teoria – prawdziwej miłości można uczyć się tylko wtedy, gdy trafi się na właściwego człowieka.

A jeśli ktoś nigdy nie doświadczył tej miłości, to nadal jest w stanie napisać o niej dobrą książkę? Twoim zdaniem powinno się pisać o tym, co się zna czy właściwie nie ma żadnych ograniczeń?

Emocje są o tyle przyjemnym tematem, bo każdy, naprawdę każdy odczuwa je inaczej. Pisząc książkę, która ma być rozrywką dla czytelnika, nie ma ograniczeń w emocjach. Miłość ma różne oblicza i każdy człowiek odkryje całkowicie inne, dlatego również może przedstawiać je w rożny sposób, niekoniecznie taki, jaki przytrafił się komukolwiek innemu na świecie. W fizyce kwantowej nie ma miejsca na swobodę, za to w pisaniu o miłości, nawet takiej której się nie doświadczyło, dostaje się szerokie pole manewru. Marzenie o miłości dodaje kreatywności – jeśli czegoś nie doświadczyłeś, opisujesz to tak, jak sobie wyobrażasz. Starasz się oddać jak najlepiej to, co masz w głowie i jak tam wygląda miłość. O emocjach nie można raczej napisać źle, bo są to tak indywidualne doświadczenia i podejścia, że co człowiek, to inny sposób odczuwania, kochania i wyobrażenia tej pięknej miłości.

Oczywiście wchodząc na poważniejsze tematy, o których nic się nie wie – takich, które są jakoś uregulowane czy określone prawnie – warto zrobić research, aby nie napisać głupot. Raczej każdy autor chciałby przekazać rzetelnie tematy, o których pisze. Jeśli dobrze przygotuje się na temat, o którym nie ma nawet pojęcia, również może stworzyć naprawdę dobrą książkę.

Czyli nie ma złej książki o miłości?

Miłość sama w sobie nie jest zła, może jednak zostać źle opisana w danych sytuacjach. W wielu przypadkach, kiedy autorzy sięgają po poważniejsze tematy do książek w otoczce miłości: tematy zaniku pamięci, przemocy fizycznej i psychicznej, syndromu sztokholmskiego i tym podobne, wchodzą na bardzo grząski grunt. W takim wypadku trzeba naprawdę uważać, jak pisze się o miłości. Nie ma przy takich tematach miejsca na tą piękną, prawdziwą miłość. Pojawia się granica dobrego smaku, której nie powinno się przekraczać dla dobra wszystkich. Jeśli się to jednak zrobi, tworzy się złą, a nawet szkodliwą książkę o miłości.

Jak to się wszystko zaczęło? Co sprawiło, że postanowiłaś pisać? Chciałaś przekazać coś światu, zdobyć sławę czy po prostu potrzebowałaś stworzyć coś ze swoich myśli?

Dawno, dawno temu… Mała ja byłam na wakacjach z rodzicami. Nad jeziorem. Zaznaczmy – nie znoszę zimnej wody. Dwa tygodnie nad zimną wodą zapowiadały się dla mnie koszmarnie, dlatego któregoś dnia poprosiłam mamę, aby kupiła mi na straganie zeszyt i długopis. A później siadałam sobie na kocu nad jeziorem i pisałam to, co przyszło mi do głowy. Czas uciekał jak szalony. Jako dziecko wysoko wrażliwe, nieśmiałe i ceniące sobie swój spokój, znalazłam hobby, które było dla mnie idealne. Tylko ja, moja kreatywność i to, co przychodziło mi do głowy. Nigdy nie planowałam publikować tego, co kiedykolwiek napisałam – pisanie było jak terapia, wyrzucałam z siebie nadmiar emocji i trudnych uczuć, przez co było mi lepiej. Aż tu nagle… Najpierw pisarski fanpage na Facebooku, później Wattpad… No po prostu się stało (śmiech).

W czasie, kiedy jeszcze nie publikowałaś, pokazywałaś komuś swoją twórczość?

Wszystkie teksty, które kiedykolwiek napisałam, zarówno te później publikowane, jak i te, które zostały wrzucone do pudła wspominek, były czytane przez moją mamę. Była zainteresowana tym, nad czym spędzałam tyle czasu w samotności, a później pokazywanie jej napisanych rozdziałów przychodziło automatycznie. Od zawsze była niesamowitym wsparciem w tym moim hobby, które wiele osób w tamtych czasach u dwunastoletniej dziewczynki uważało za „pisanie durnych bajeczek”.

Pisanie zawsze było dla ciebie czymś przyjemnym czy miałaś momenty, w których czułaś zupełnie odwrotnie?

Od samego początku była to przyjemność. Mogłam spędzać na pisaniu całe dnie, ciesząc się tym, co tworzę i jak świetnie rozwija się cała fabuła. Cała przyjemność przysnęła po skończeniu Bez żadnych zasad. Ta książka przeczołgała mnie emocjonalnie, pozwoliła mi wyrzucić z siebie nadmiar myśli i uczuć, po prostu się uwolnić. Postawienie kropki przy tej historii było jak zakończenie pewnego etapu, również w pisaniu. Zarówno pisanie dylogii, jak i kolejnej jednotomówki, chociaż z początku byłam zajarana pisaniem ich, stały się jednak lekką męką. Pisałam, bo byłam do tego przyzwyczajona. Siadałam do laptopa, jednak im dalej brnęłam w historię, tym większe zmęczenie psychiczne i wypalenie zaczęłam odczuwać. Niewielu autorów się do tego przyzna, ale ja śmiało mogę powiedzieć, że wszystko się odwróciło. Pisanie przynoszące mi radość nagle stało się czymś, co w tym momencie tylko męczy.

Taki stan trwa od dwóch lat i powoli dochodzę do wniosku, że nie można trzymać się czegoś kurczowo tylko dlatego, że w przeszłości było fajnie, chociaż w obecnym momencie już nie jest. Powoli oswajam się z myślą, że dorosłe życie niesie za sobą nowe obowiązki i możliwości, którym powinnam się poświecić, jednocześnie zostawiajac pisanie. Może tylko na trochę, aby odpocząć, może na stałe. Po takim czasie płakania nad klawiaturą i wyzywania swojej głowy, która się po prostu zamknęła, rozważam już naprawdę wszystkie możliwości. Tak niestety wygląda życie.

Nie trzeba wydawać kolejnych książek co miesiąc, żeby pozostawić po sobie dorobek artystyczny, prawda? J.D. Salinger napisał tylko jedną powieść, a ta nadal jest uznawana za jedno z najważniejszych dzieł literatury światowej. Nie uważasz, że współcześnie trochę zagubiono sens pisania? Obecne publikowanie przypomina bardziej masową produkcję.

Wszystko to kwestia podejścia. Wcześniej wydawano mniej książek, bo podejście do pisania było całkowicie inne. Praca i utrzymanie siebie, rodziny były na pierwszym miejscu, a wiele twórczych zajęć uważano za stratę czasu i wręcz jego marnowanie, bo można było przez te kilka godzin zrobić coś „bardziej produktywnego”. Kiedy ktoś już się za to zabierał, musiał naprawdę być zdeterminowany, mieć dobry pomysł i sprawić, aby to było opłacalne. Dlatego książki z wcześniejszych okresów często są uznawane za wyjątkowe – było ich mało na rynku, a przez ograniczony wybór ludzie doceniali to, co dostawali i co im odpowiadało. W dzisiejszych czasach podejście do twórczych prac się zmieniło – rozwinął się rynek pisarski. Istnieje wiele wydawnictw, które szukają źródła utrzymania – historii, które mogą wydać. Trzeba jednak pamiętać, że nikt nie wybierze do wydania książki, która nie przyniesie zysku – czyli historia musi być modna, trafiać w gusta większości.

Nie nazwałabym tego jednak masową produkcją. Obecnie rynek dąży do zaspokojenia czytelniczych gustów, które są różne, stąd tak wiele nowych premier. Każdy może znaleźć coś dla siebie, pominąć to, co mu nie odpowiada.

Bardzo ciekawe spojrzenie. Czyli nie ma żadnego wyznacznika, który wskazywałby, że stara literatura jest lepsza od współczesnej?

W tej kwestii nie dzieliłabym na „lepsze i gorsze”. Po pierwsze, wszystko to kwestia gustu. Niektórych nadal porywa historia Romea i Julii, inni widzą w niej przeżytek i wolą coś nowszego, mogłabym rzec – odważniejszego. I tu wchodzimy w drugą kwestię. Kwestię czasów i panującej w nich mody. Dwieście lat temu panowało całkowicie inne podejście do życia, relacji i świata. Wszystko było delikatniejsze, subtelniejsze, wręcz nieśmiałe. Teraz dotarliśmy do miejsca w historii świata, więc i literatury, gdzie jednak króluje odwaga – silne charaktery również kobiet, opisy scen erotycznych czy fantazje mówione na głos. Na przestrzeni wieków naprawdę wiele się zmieniło i uznawanie, że coś z dalekiej przeszłości, czego nie rozumiemy tak jak ludzie żyjący w tamtych czasach, za gorsze, byłoby po prostu mało obiektywne.

Czym planujesz się zajmować, jeśli skończysz z pisaniem? Jak wyglądałoby twoje wymarzone życie?

Chwilowo sama się nad tym zastanawiam. Pisanie zawsze było czymś dodatkowym, nigdy nie traktowałam tego jako sposób na życie. Za rok kończę studia i naprawdę nie mam na siebie pomysłu. Świat daje tyle możliwości, a ja jako osoba, której ciężko podejmować decyzje, mam za duży wybór. Czas pokaże, jak wszystko się potoczy. Na pewno wiem, że ostatecznie chciałabym coś swojego – jak mam poświęcać swój czas i energię, to tylko pracując na własny sukces, nie na sukces kogoś innego. A wymarzone życie? Drink z palemką na plaży na jakiejś ciepłej wyspie i miliony na koncie (śmiech). Jeszcze nie wiem, jak do tego dojdę, ale to drobny szczegół w planie.

Newsy o kulturze

Przeczytaj także

1 KOMENTARZ

  1. Wydaje mi się, że autorka odzwierciedla się z bohaterką – jest zołzą. Postacie są płytkie jak sama historia autorki odnośnie tego jak to się zaczęło. Każdy element książki jest beznadziejny do tego obrzydliwie męczący styl pisania jak u analfabety. Brak logiki w niektórych sytuacjach jest rażący i wywołuje jedynie śmiech. Jestem zdecydowanie na nie.

Zostaw komentarz

Wprowadź swój komentarz
Wprowadź swoje imię

Dodaj do kolekcji

Brak kolekcji

Tutaj znajdziesz wszystkie wcześniej stworzone kolekcje.