BUNT MASZYN
Ludzie powołali do życia automatony, roboty, które miały stać po ich stronie. Ale te sprzeciwiły się swoim twórcom i wywołały Wojnę Rodzajów. W jej wyniku zginęło wiele ludzi, w tym bliscy Ayli. Dziewczyna pragnie zemścić się za to na ich przywódcy. Aby to uczynić, wykorzystuje okazję i przenika do samego centrum automatonów, czyli Domu Władcy, gdzie żyje Crier, córka króla. Zadanie okaże się jednak trudniejsze, niż sądziła, i to z niespodziewanego powodu – miłości do wroga.
NIEUDANA KONSTRUKCJA
Chciałam, by Wojna Crier dołączyła do mojej listy ulubionych powieści. Po opisie zapowiadało się, że będzie miała wszystko, co było potrzebne, by mnie zachwycić. Niestety dzieło Niny Vareli zajęło miejsce wśród książkowych rozczarowań. Autorka miała genialny pomysł, ale moim zdaniem nie udało jej się go dobrze zrealizować. Czuć, że to debiut i że zabrakło kogoś, kto wskazałby pisarce, co może poprawić, a co wyrzucić. Akcja Wojny Crier polega głównie na snuciu się Ayli i Crier tu i tam oraz ich przemyśleniach, które nie były na tyle ciekawe, bym śledziła je z zapartym tchem. Niektóre kwestie fabularne budziły moje wątpliwości. Nie wierzyłam choćby w motywacje bohaterek, ich działania wydawały się pozbawione sensu. Wojna Crier okazała się zatem tytułem niemającym ani wciągającej akcji, ani postaci, którym mogłabym kibicować.
ZNÓW WSZYSTKO OPOWIEDZIANE
To, czego najbardziej nie znoszę w książkach fantasy, to przedstawianie historii świata w długich blokach tekstu na samym początku powieści. Nie wiem, czemu nikt nie odwiódł autorki od pomysłu wrzucenia wszystkiego, co istotne dla fabuły, na samym starcie. Niektórzy może to lubią, ja nie przepadam za tym sposobem pokazywania świata. Przez to miałam kilka podejść do tej książki, aż w końcu odpuściłam te fragmenty. Miałam wrócić do nich, gdy tylko się zagłębię w fabułę i oswoję z nazwami. Niestety tak się nie stało, gdyż książka pełna jest opisów zawierających nie tylko informacje o świecie, ale także o postaciach (np. ich cechach), a dialogów mamy jak na lekarstwo. To częsta przypadłość debiutów – o tym pisałam choćby w recenzji Mallaroy. Nie mówię, że należy pozbyć się długich bloków tekstu. Nie przeszkadzałaby mi ta ekspozycja, gdyby jakiś inny element książki zdobył moje serce. A nie zdobył.
ROBOTY I MIECZE, CZYLI NIEKONSEKWENCJA
Tak jak wspomniałam, niektóre elementy świata przedstawionego wzbudziły moją wątpliwość. Dlaczego w Wojnie Crier wszyscy posługują się tylko bronią białą? Jaki ma to sens, że ludzie byli w stanie skonstruować maszyny na swoje podobieństwo, ale nie potrafili zmechanizować innych rzeczy, by ułatwić sobie życie? Dlaczego technologia nie poszła do przodu w innych aspektach? Dlaczego nikt nie wpadł na pomysł wyprodukowania np. pistoletów? Trochę to dla mnie niezrozumiałe. Nie czepiałabym się tego, gdyby Varela to wyjaśniła. A tego nie uczyniła. Nawet proces tworzenia automatona, czyli istotna kwestia dla całej książki, był dość niejasny.
GDZIE TE EMOCJE I ICH BRAK?
Głównym postaciom nie udało się wykrzesać żadnych emocji ze mnie. A to najgorsze, co może się stać. Bo jak zaangażować się w historię, gdy nie kibicuje się bohaterom, a inne elementy również nie są interesujące?
Crier oraz Ayla, czy to działając oddzielnie, czy w duecie, były mi zupełnie obojętne. Obie zostały płasko wykreowane i nie mogłam uwierzyć w ich relację. Za mało dostały scen, bym kupiła, że jedna z nich całkowicie porzuciła nienawiść i pokochała tę drugą, czyli swojego największego wroga. Nie rozumiałam, co skłoniło Aylę do oszczędzenia życia Crier. Przecież mogła wszystko zakończyć przy pierwszym spotkaniu, a jak nie, to w ciągu kilku rozdziałów. Oczywiście, wtedy nie byłoby w ogóle Wojny Crier, więc nie mogło to tak się rozwiązać, ale autorka powinna tak wszystko opisać, że zrozumiałabym motywację dziewczyny do niewykorzystania okazji do zemsty.
W Crier natomiast rozczarowało mnie najbardziej to, że od początku zachowywała się jak człowiek. Spodziewałam się, że z czasem, dzięki relacji z Aylą, zacznie myśleć nie jak maszyna i odczuwać emocje. Tymczasem automatony różniły się od ludzi jedynie wyglądem oraz lepszą sprawnością fizyczną. Nastawiłam się, że w rozdziałach z perspektywy tej postaci dostanę rozważania na temat tego, co znaczy być człowiekiem, jak w Detroit: Become Human, ale próżno tu tego szukać.
ZEWNĘTRZNE PIĘKNO
W Wojnie Crier najbardziej podoba mi się okładka. Nie można przejść obok niej obojętnie. Urzekła mnie, w przeciwieństwie do treści. Cieszę się, że wydawnictwo postawiło na oryginalną, elegancką oprawę w ładnej kolorystyce. Na pewno dzięki temu dzieło Vareli się wyróżnia wśród innych książek. Powieść zachowuję zatem dla samej okładki – na pewno będzie ładnie wyglądać na zdjęciach.
PODSUMOWANIE
Varela miała genialny pomysł na książkę, ale moim zdaniem zmarnowała całkowicie drzemiący w nim potencjał. Pewnych kwestii nie przemyślała, innych nie umiała ciekawie przedstawić, zabrakło po prostu warsztatu i w efekcie wyszło rozczarowanie miesiąca. Na ten moment nie wiem, czy zdecyduję się na lekturę drugiego tomu. Nie sądzę, by okazał się dużo lepszy od pierwszego. Autorka musiałaby mocno poprawić styl pisania, co jest możliwe, lecz niektórych decyzji w fabule i konstrukcji świata już nie cofnie. Wojna Crier okazała się zatem pozycją nie dla mnie, ale jeśli czujecie się zachęceni opisem i nie przeszkadzają Wam rzeczy wymienione wyżej, sprawdźcie sami ten tytuł. Być może Wam przypadnie do gustu.
Szukacie innych książek z romansem wlw? You&YA ma w swojej ofercie Malice i Misrule Heather Walter, czyli retelling klasycznej baśni, w którym Śpiąca Królewna oraz Czarownica zakochują się w sobie.