Kogonada sam uważał swoje twory za „podobne do sushi” – liczy się w nich każdy kawałek. Każdy kęs i każdy składnik mają znaczenie. Dziś na kawałki podzielimy jego najnowszy film – Yang.
Kogonada swój debiut, Columbus, utrzymał w modernistycznych klimatach, z filozoficznym zacięciem prezentując relację między dwojgiem ludzi. Produkcja – choć niedługa – przekazywała swoją prostotą i realizmem wiele przydatnych w życiu rad, wręcz zmuszając widza do refleksji. W swoim drugim filmie reżyser przedstawia niejako śmierć sztucznej inteligencji, jej znaczący wpływ na współczesny świat. W pewnym momencie pada pytanie, które z pewnością kiedyś zadał sobie każdy z nas: Co jest takiego wspaniałego w byciu człowiekiem?
Yang tylko do złudzenia przypomina człowieka. W rzeczywistości jest on wysoko rozwiniętym androidem kupionym przez Kyrę (Jodie Turner-Smith) i Jake’a (Colin Farrell). Został stworzony do pełnienia roli starszego brata dla adoptowanej córki małżeństwa, Miki. Stanowi również źródło wiedzy kulturowej dla dziewczynki, ta bowiem pochodzi z Chin. Więź między rodziną a Yangiem jest bardzo silna, z czego rodzice nie zdają sobie sprawy. Do momentu kiedy android ulega poważnej awarii.
Brak jednego elementu sprawia, że układanka jest niekompletna
Brak Yanga w domu jest wyraźnie zauważalny. Wrażliwy widz od razu poczuje ciarki na plecach, widząc pusty dom i snujących się po nim domowników. Dodatkowy problem stanowi fakt, że Jake kupił Yanga nie do końca legalnie – bot został odnowiony i pomimo odpowiednich certyfikatów jego naprawa jest wręcz niemożliwa. Zdesperowany mężczyzna, za namową sąsiada, udaje się do Russa.
Mechanik znajduje w mechanizmach Yanga oprogramowanie, które błędnie uznaje za program szpiegowski. Jednak dzięki kuratorce muzeum, która interesuje się techno sapiens (czyli rasą, którą reprezentuje Yang), Jake dowiaduje się, że jest to zwykła karta pamięci starego typu. Yang, jako model eksperymentalny, został wyposażony w system pozwalający mu zapisywać wybrane urywki rzeczywistości. Mówiąc prościej – miał możliwość zapisywania wybranych momentów w formie krótkich gifów.
O emocjach i uczuciach
Kogonada przekonuje nas, że robot – twór niezdolny do posiadania i wyrażania uczuć – odczuwa emocje, a dodatkowo przekuwa je w głęboko osobistą sztukę. Nie bez powodu Yang zamykał w krótkich ujęciach najbliższe sobie osoby, wyrażając tym miłość i szacunek do otaczającego go świata. Nie przypadkiem wśród wspomnień pojawia się tajemnicza kobieta (grana przez Haley Lu Richardson) czy obserwacja natury. Jake, przeglądając materiały stworzone przez Yanga, zauważa, że przybrany syn zamknął w swojej pamięci momenty, które – choć piękne i wyjątkowe – łatwo można pominąć w codziennym pędzie. Chwile takie jak rodzinne zdjęcia czy impreza mogą umknąć, wzięte za zwykły urywek z życia. A to właśnie te małe, zwykłe wydarzenia są najpiękniejsze. Mężczyzna zdaje się dzieckiem, które właśnie odkryło stare, nieznane rodzinne fotografie i teraz przegląda je z zaciekawieniem. Życie Yanga – pozornie ograniczone do opieki nad małą Miką – miało o wiele większe, głębsze znaczenie.
Ekranizacja opowiadania Saying Goodbye to Yang jest drobiazgowa i jasno skierowana ku refleksji nad kwestią tożsamości, pamięci i więzi człowieka z naturą. Choć jest to film raczej fantastycznonaukowy, bliżej mu do twórczości Yasujirō Ozu. Zaczynając od scenografii, a kończąc na płynnych przejściach między scenami.
Choć film należy do tych z gatunku science-fiction, technologia stanowi jedynie tło
Ogromne znaczenie w produkcji ma przyroda – maskuje ona istnienie technologicznych nowinek, dając nam poczucie wolności i spokoju. Można zaobserwować wiele ujmujących kadrów, których głównymi bohaterami są drzewa lub kwiaty. Nie bez znaczenia pozostaje również fakt, iż Jake prowadzi herbaciarnię. Jak sam mówi, w filiżance herbaty można zatrzymać miejsce i czas, zaś parzenie tego naparu jest ceremonią życia. Jednak czy Kyra i Lake są zdolni do życia? Ich codzienność przypomina robotyczną egzystencję, rzadko zaburzaną przez nagłe wypadki. Pracują oraz opiekują się Miką, każdy ich dzień wygląda niemal tak samo.
Szalenie istotny wydaje się fakt, że Yang opowiada Mice o szczepieniu roślin. Ta pradawna chińska metoda polega na łączeniu roślin dwóch gatunków (w tym przypadku były to dwie jabłonie), by powstało nowe, silniejsze życie. Miało to uchronić i wzmocnić plony, by mieszkańcy Państwa Środka mogli przeżyć trudne warunki klimatyczne.
Scena ta jest fantastyczną lekcją. Doczepione gałęzie symbolizują coś obcego, odmiennego, dołączonego do znanych już, rodzimych roślin. Uczy nas, że nawet to, co zostało dołączone po czasie, nadal jest częścią nas, niezależnie od pochodzenia. W podobny sposób zresztą powstał Yang – z połączenia natury z kulturą. Dlatego jego brak powodował taką pustkę w życiu rodziny – skrawki, plony, które pozostawił, należały do najobfitszych.
Yang nie jest filmem prostym w odbiorze i interpretacji. Ja wybrałam się na niego z przyjacielem i – pomimo skupienia i dokładnej obserwacji – jeszcze długo po seansie nie mogliśmy dojść do porozumienia w kwestii odbioru. Skrawki wspomnień Yanga, choć na początku wydawały się nielogiczne i kompletnie losowe, dopiero po czasie zaczęły układać się w całość. Z początku to, co wyglądało na bezsensowne i głupie, okazało się być proste i piękne.
Dodatkowy problem w odbiorze stanowi niewielka ilość fabuły. Kogonada ograniczył akcję na rzecz wrażeń i refleksji. Uchwycił niewielki moment, zaledwie kilka dni, w półtoragodzinnym utworze zamknął krótki wątek, nadal zostawiając miejsce na dokładne zapoznanie się z całością. Idealnie wyważył kadry i dialogi, w idealnej harmonii zestawił wątek i scenografię. Yang to wizualny majstersztyk, żadna sekunda nie marnuje naszego czasu, każdy kadr jest doskonale dobrany.
Żałoba, człowieczeństwo, miłość
Najnowszy twór Kogonady to piękny film o żałobie, a w efekcie o człowieczeństwie. Jak wspomniałam, nie jest prosty w odbiorze – wymaga skupienia, uwrażliwienia się. Jest melancholijny, choć nie należy do kategorii wyciskaczy łez. Zostaje z widzem na dłużej, zapada w pamięć na długie tygodnie.
Widzieliście już Fantastyczne Zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda?