WITAJ, SZKOŁO!
Życie nastoletnich bliźniaczek Lanford przewraca się do góry nogami, gdy jedna przypadkiem odkrywa w sobie moc zmiennokształtności. Alea zostaje zaproszona do Szkoły Stypendialnej imienia Flanagana Mallaroya, gdzie ma się nauczyć życia jako przedstawicielka rasy senturalnej. Nie wszystko jednak idzie zgodnie z planem (jakby od początku szło…) i to jej siostra Erin, będąca zwykłym człowiekiem, trafia do Mallaroy i rozpoczyna edukację w placówce pełnej nadnaturalnych istot.
BEZ CZERWONEGO PASKA
Po ocenie widać, że moja przygoda z Mallaroy nie skończyła się dobrze. Nie polubiłam się z siostrami oraz niezwykłą szkołą. To dość niepopularna opinia, gdyż wszędzie widzę same pozytywne recenzje dzieła Juny. Autorka zapewne się cieszy z tak ciepłego przyjęcia książki wśród czytelników – i dobrze, gratuluję jej sukcesu, ale nie podzielam entuzjazmu wokół jej debiutu. Postaram się krótko wytłumaczyć, dlaczego uważam, że w obecnej formie Mallaroy powinno było zostać na Wattpadzie.
ALE TO JUŻ BYŁO…
Fabuła książki nie jest zbyt oryginalna, nawet jak na czasy powstania pierwszej wersji Mallaroy. Motyw nadnaturalnych istot, takich jak wampiry czy wilkołaki, królował w powieściach w czasach popularności Zmierzchu. Nie wymagam jednak wprowadzania świeżości do literatury i trzymania się z dala tego, co kiedyś było na topie. Idealnym przykładem, że można powielać schematy, a napisać całkiem dobrą książkę, są Noce za nocami Małgorzaty Wilk. Mallaroy niestety nie oferuje nic nowego ani nie pokazuje znanych motywów w ciekawy sposób.
…I MOGŁO SIĘ POWTÓRZYĆ
Magiczna szkoła pełna osób z niezwykłymi umiejętnościami to motyw już mocno wykorzystany, ale wciąż daje pole do popisu. Tymczasem nadnaturalne istoty w Mallaroy nie zostały pokazane w ciekawy sposób, a przez całą książkę nic się nie dzieje. Akcja toczy się jednostajnie, brakuje momentu kulminacyjnego. Dostajemy tylko przepychanki słowne między Erin a liderem Wampirów oraz rywalizację bractw o klucz do sali bilardowej. (Naprawdę w tak prestiżowej, niezwykłej szkole bili się o coś takiego?). W rozdziałach z perspektywy Alei, rozgrywających się poza terenem placówki, również nic się nie wydarzyło. Są jedynie tajemnicze rozmowy o Wielkim Niebezpieczeństwie. Potencjał szkoły nie został zatem w ogóle wykorzystany przez autorkę.
OPOWIADAJ, NIE POKAZUJ
Już sam początek krzyczał do mnie, że to nie będzie lektura dla mnie. Nie lubię, gdy autorzy umieszczają w książkach stwierdzenia w stylu „bohater jeszcze nie wiedział, co go czekało, ale coś bardzo złego”, bo psuje to efekt zaskoczenia. Juna aż dwa razy podobne zdanie umieściła blisko siebie. Ale to jeszcze mała zbrodnia, byłabym w stanie to przełknąć, gdyby nie to, że zostałam potem zalana opisami w stylu nie show, not tell, tylko tell, not show. I nie to, że chciała na początku zarysować świat. Nie, trwało to do samego końca, nawet gdy już mniej więcej orientowałam się w szkole Mallaroya. Nie jestem w stanie przywołać z pamięci żadnej rzeczy, którą autorka pokazała w toku akcji, a nie opisała.
OPOWIADANIE W PRAKTYCE
Autorka na początku, zamiast pokazać życie bliźniaczek przed wielką zmianą, streszcza, jak wygląda codzienność w domu Landfordów, jak Erin i Alea były wychowywane, jakie relacje mają z rodzicami. Zawsze gdy pojawiał się nowy bohater, otrzymywaliśmy jego dokładny opis przypominający charakterystyki szkolne. Przy Wampirach (swoją drogą, czemu nazwy ras były pisane wielką literą?) to nawet wykładała historię ich przemiany, co w danym momencie nie było do niczego potrzebne. Wszystkiego o nadnaturalnych istotach dowiadujemy się z opisów. Juna nie pokazuje ich mocy w akcji. Zasady szkoły, system kar itd. również przedstawiane były w długim bloku tekstu. Często te informacje pojawiały się w trakcie jakiejś sceny, np. przerywały dialog, co wybijało mnie z rytmu czytania.
DLA PEWNOŚCI DWA RAZY
Niektóre informacje autorka uznała za bardzo istotne, bo powtarzała je przynajmniej dwa razy. O regeneracji ran u wilkołaków i działaniu na nie srebra pisała na samym początku powieści. Jeżeli ktoś zdążył jednak o tym zapomnieć, to nie musiał wracać do pierwszych rozdziałów, gdyż pod sam koniec dostajemy identyczny wykład na ten temat. Nie byłam mocno zaangażowana w Mallaroy, a jednak rzuciło mi się to w oczy, więc tym bardziej powinno czytelnikowi, który uważnie śledzi każdy akapit książki. Dla mnie to wygląda tak, jakby autorka nie pamiętała, czy poruszyła daną kwestię, albo faktycznie chciała, by niektóre informacje pojawiły się dwa razy. Ale po co? Tego nie wiem.
Powtarzały się na przestrzeni książki również wzmianki o cechach postaci. Zamiast pokazać w toku akcji zachowanie postaci, autorka wolała wyłożyć to czytelnikowi, i to nawet kilka razy. Przy każdej możliwej okazji autorka musiała podkreślać, jak bardzo Tatiana jest wycofana, nieśmiała itd. Musieliśmy uwierzyć na słowo, bo tak Juna podała w opisie, a nie pokazała. O innym bohaterze przy każdej okazji pojawiała się informacja, że jest przystojny, lecz jest draniem. Zrozumiałam za pierwszym razem.
CZUĆ DUCHA WATTPADA
Opisywanie, a nie pokazywanie jest jednym z częstszych błędów pisarskich, typowy zwłaszcza dla początkujących. Dziwi mnie to, bo choć Mallaroy to debiut na rynku książkowym, Juna opublikowała na Wattpadzie już kilka skończonych dzieł, a książka przed wydaniem została, według słów autorki, gruntownie zredagowana. Nie wiem, jak wyglądała pierwsza wersja, ale jak dla mnie nie widać dużych zmian. Podczas czytania czułam charakterystyczny styl dla dzieł z Wattpada, czyli to, co mnie właśnie odrzuca przed szukaniem opowiadań tam.
MYŚLENIE TO PODSTAWA
Niektóre sceny wywoływały we mnie albo śmiech, albo złość, że bohaterowie nie potrafią choć przez chwilę pomyśleć. Niemal padłam podczas sceny, gdy pojawiła się tajemnicza nieznajoma w domu bliźniaczek. Do pokoju wpada im zwierzę, które staje się nagą kobietą, a one siedzą i prawie w ogóle nie reagują. A jeśli już, to nie tak, jak powinien każdy zdrowo myślący człowiek w takiej sytuacji. W dodatku siostry potem bez mrugnięcia okiem jej ufają. Bardzo mądre.
PODSUMOWANIE
Mallaroy kwalifikuje się w mojej ocenie jako książka, która powinna zostać w internecie, przynajmniej w obecnej formie. Gdyby usunąć zbędne opisy i poprawić kilka rzeczy, myślę, że mogłabym ją uznać nawet za w porządku młodzieżówkę, taką na raz. Gratuluję jeszcze raz autorce wydania Mallaroy, szczególnie że to pierwszy tytuł w ofercie SeeYA, ale ja nie polecam jej dzieła. Chyba że znacznie młodszym ode mnie czytelnikom, rozpoczynającym dopiero przygodę z książkowym światem, którzy czytają na co dzień Wattpada i nie zwrócą uwagi na wskazane wyżej mankamenty.
SeeYA, imprint młodzieżowy wydawnictwa Czarna Owca, stawia pierwsze kroki na rynku książkowym. Warto ich zatem wspierać. W ich ofercie znajdziecie jeszcze powieść Kate in Waiting Becky Albertalli, którą także recenzowałam i gorąco polecam.