Najlepiej byłoby chyba zacząć od przełamania lodów. Czy jest pan zaznajomiony w jakikolwiek sposób z polską literaturą, muzyką bądź kinem?
Co do kina – Krzysztof Kieślowski. Kocham jego dorobek. Prawdę mówiąc, jego trylogia Trzech kolorów miała na mnie ogromny wpływ. Kieślowski na pewno. Co do literatury – Ryszard Kapuściński, wielki polski reportażysta. Uwielbiam jego książki. I nie tylko przez jego wspaniałą karierę. To cudowny pisarz. Naprawdę, jego styl pisania jest taki elegancki. Oczywiście to też zasługa tłumacza, bo nie znam polskiego. Ostatnio czytałem Miłosza. Polskiego pisarza z XX wieku. A nie, to jego pierwsze imię?
Tak, Czesław Miłosz.
Czyli na odwrót. Przepraszam za to. Bardzo interesuję się historią po zimnej wojnie. W szczególności historią krajów byłego bloku wschodniego, jak Polska. Mieszkałem w Czechosłowacji przez jakiś czas. W 1990 roku miałem 22 lata i uczyłem w Pradze angielskiego. Było to dla mnie ekscytujące, bo było to rok po aksamitnej rewolucji, a także zawirowaniach w Polsce i Rumunii. Były to interesujące czasy. Wtedy w Pradze nie mieszkało wielu ludzi z Europy Zachodniej. Od wtedy fascynuję się tym, co nazywam Europą Środkową. Ale tak, moim ulubionym polskim pisarzem jest Kapuściński, bez cienia wątpliwości. Czytałem też Tokarczuk. Rzecz jasna, dostała Nobla. Co nieco wiem o polskiej literaturze, ale chętnie dowiem się więcej.
Mogę potem wysłać parę propozycji, choć to i tak było sporo. Przechodząc dalej, chcę trochę zarysować sytuację. Studium przypadku jest książką niejednolitą. Eksponuje wiele rzeczy i nie jest ograniczone kategorią gatunku. Czy dla ludzi niezaznajomionych, mógłby pan własnymi słowami opisać tę książkę?
Jak miałbym opisać książkę? Bardzo ciężkie pytanie… Na pewno zgadzam się z tym, że nie jest to książka należąca do jednego gatunku. W UK, jeśli książka nie należy do konkretnego gatunku, nazywa się ją po prostu literary fiction [dosł. fikcja literacka, odpowiednik literatury pięknej]. Opisując książkę, opisałbym chyba fabułę. Młoda kobieta, której imienia nigdy nie poznajemy, decyduje się na śledztwo. Jej siostra popełniła samobójstwo, więc dziewczyna postanawia spotkać się z psychoterapeutą odpowiedzialnym za jej terapię. Ale żeby to zrobić, bohaterka musi stworzyć alter ego. Robi to, by ukryć swoją tożsamość, ale też by stać się kimś innym – Rebeccą. Jest to swego rodzaju wybawienie. Okazuje się, że będąc kimś innym, jest w stanie lepiej się uzewnętrzniać. W pewien sposób, będąc kimś innym, poznaje samą siebie. To chyba okropny opis.
Wydaje mi się, że czasem najlepsze opisy to te najprostsze. Ludzie nie lubią, gdy psuje się niespodzianki.
Tak, oczywiście, jest to niezwykle ważne. Gdy kupuję książkę, nie patrzę na opis z tyłu czy na blurb. Czasem za bardzo zdradza fabułę. Lubię czytać tak, jak autor by tego chciał. Żebym poznawał nowe informacje, a nie żebym w połowie natknął się na to, co już wiem. Kiedy myślę o moich książkach, to nie myślę wcale o gatunku. Myślę o postaciach. Dla mnie postaci, w każdych z moich utworów, są najważniejsze. Na polski przetłumaczono też inną moją powieść, Jego krwawe zamiary. Często nazywano ją kryminałem, bo dotyczy morderstwa.
Ale nie jest to też zwykły kryminał, ponieważ nie powiela struktury typowej dla tego gatunku. Inni ludzie mówili, że jest to powieść historyczna, bo jest osadzona w XIX wieku. Jeszcze inni twierdzili, że to powieść gotycka, ale dla mnie jest to chyba po prostu powieść. Powieść o siedemnastoletnim zabójcy trójki ludzi. I to jest właśnie najważniejsze, a nie to, co krytycy i dziennikarze lubią robić. Czyli kategoryzować rzeczy. Dla niektórych czytelników jest to ważne, ale dla mnie, jako pisarza – nie. Nie przejmuję się tym tak. Napisałem trzy kryminały, ale nie są konwencjonalnymi kryminałami. W nich liczy się dla mnie główna postać. To jest najważniejsza rzecz.
Tak, zgadzam się z tym. Skoro już jesteśmy w tym temacie, Studium przypadku to pana czwarta książka. Czym różnił się proces jej pisania w porównaniu z poprzednimi pozycjami?
Cóż, nigdy niczego nie planuję. Mam tylko pomysł co do postaci i miejsca akcji. To drugie też jest dla mnie ważne. Zaczynam od tych najprostszych rzeczy i po prostu tworzę. Nie wiem, co się dalej stanie. Lubię, żeby zachowanie bohaterów determinowało ciąg dalszy. Piszę od początku do końca i próbuję za bardzo nic nie zmieniać. Ciągle piszę. To moja zwyczajna strategia.
Ale ze Studium przypadku było nieco inaczej, a wszystko przez pomysł na fabułę. Koncept na to, że młoda kobieta stworzy sobie alter ego, żeby zbadać samobójstwo siostry, jest dość skomplikowany. Chciałem mieć pewność, że czytelnika to wszystko przekona. Przepisywałem wiele razy przedmowę. To tak jak z budowaniem domu. Najpierw są fundamenty, a jeśli nie są one zbyt silne, to cały dom runie. Musiałem zacząć od nich.
Pracowałem wielokrotnie nad początkiem. Wspomniałeś, że książka nie ma tylko jednego stylu. Są fragmenty o Rebecce, a także te o Braithwaite’u i przypominają one niefikcyjne biografie. Raz pracowałem nad nimi, raz nad innymi częściami. Różniło się to trochę od mojego normalnego trybu pracy. Zazwyczaj jestem jak pociąg, co sunie prosto po szynach.
Jasne, rozumiem. Zawsze ciekawie słucha się o procesie pisania samym w sobie. Ja również, gdy piszę, staram się ufać własnej intuicji i instynktom. Jeśli coś chce być napisane w taki sposób, to tak musiało najwidoczniej być.
Chyba nie da się z tym nie zgodzić. Im więcej piszę, tym bardziej wierzę w to, co powiedziałeś. W trakcie pisania próbuję nie myśleć i nie analizować. Staram się dotrzeć do emocjonalnego serca książki. A nie do analizy intelektualnej, które oczywiście ma miejsce później.
Następne pytanie dotyczy nieco innej materii. Oczywiście, w oryginale Studium przypadku jest w języku angielskim. Gdy dowiaduje się pan, że powstają tłumaczenia, to zastanawia się nad trudnościami w przekładzie? Czy myśli pan, że są pewne słowa, fragmenty, które mogą sprawić trudność albo nie być oddane w całości w innym języku?
Po pierwsze, kocham tłumaczy. Są jak superbohaterowie literatury. Bardzo cenię sobie ich pracę. Ale nie tylko dlatego, że tłumaczą moje książki. Dzięki nim mogę czytać takich pisarzy jak Kapuściński, Tokarczuk czy innych polskich, rosyjskich albo francuskich pisarzy. Uwielbiam tłumaczy i bardzo ich doceniam. Ale jako pisarz, byłoby niezwykle ciężko tworzyć, myśląc o tym, że coś może sprawić trudność w przekładzie i tego czegoś nie napisać. Nigdy nie można przewidzieć, co może być trudne do przetłumaczenia. Nie rozmawiałem zbyt wiele z polskimi tłumaczami, ale z innymi już tak i czasem pojawiały się problemy. Będąc tłumaczem, trzeba też interpretować tekst, żeby przepisać go w innym języku. Trzeba też umieć radzić sobie z przeszkodami, bo nie wszystko da się przetłumaczyć.
Ale odpowiadając bardziej dokładnie na pytanie, jest coś, co chyba nie da się dobrze przełożyć. Jest to tytuł książki Collinsa Braithwaite’a. Collins Braithwaite, psychoterapeuta z powieści, napisał Zabij swoje ja. W angielskim jest to gra słowna. Jeśli rozbijemy to na trzy słowa [Kill your self], oznacza to zabić swoją jaźń. Jest to też fraza oznaczająca popełnienie samobójstwa. Wiem, że we francuskim rozróżnia się te dwa terminy. Wiem, że jedni tłumacze zostawili tytuł i dodali przypis objaśniający. Ostatecznie, rolą autora nie jest ułatwianie sprawy. Niemniej, naprawdę fascynuje mnie sam proces przekładu i kocham, gdy przekłada się moje książki. Moim zdaniem jest to największy zaszczyt dla autora. Cieszę się, że moje powieści mogą dotrzeć do Polski, Chin czy Japonii.
Przed Studium przypadku przeczytałem Dom z liści Marka Danielewskiego czy Krótkie wywiady z paskudnymi ludźmi Davida Fostera Wallace’a. Formalnie pana książka trochę je przypomina. Czy słyszał pan o nich wcześniej? Zawsze fascynowało mnie to, jak pisarze mogą te same pomysły zrealizować w zupełnie odmienny sposób.
Nie, nie przeczytałem ich. Jest bardzo mało oryginalnych pomysłów. Często dostaję pytania dotyczące struktury narracyjnej. W Jego krwawych zamiarach mamy wspomnienia napisane przez mordercę, raporty z autopsji, sprawozdanie psychiatryczne, zeznania świadków. Składają się wszystkie w jedną całość, przez co mówi się, że jest to powieść postmodernistyczna. Ale to nie jest postmodernizm. To przecież techniki z XIX wieku. Wilkie Collins czy Robert Louis Stevenson opisywali znalezione listy, prowadzili różne narracje, by opowiedzieć o innych częściach historii.
To wszystko pochodzi z literatury XIX wieku. Te techniki istnieją tak długo, jak istnieje powieść. Jak dla mnie, najciekawszym w używaniu różnych sposobów narracji jest to, że istnieją wtedy dwie wersje wydarzeń. Czytelnik musi być aktywny i zastanowić się, która wersja jest prawdziwa. Nie lubię dawać czytelnikom prostych odpowiedzi, bo chcę, żeby byli zaangażowani w procesie myślenia. Na końcu książki nie wszystko jest rozwiązane bardzo schludnie. Sądzę, że to bardzo aktywizuje czytelnika. Jest to ciekawy sposób na opowiedzenie historii.
Tak, też tak sądzę. Bardzo mi się podoba, gdy autorzy stosują takie techniki. Czytelnik wtedy nie może być tylko pasywny. Musi być częścią historii. A dziś to chyba rzadkość, skoro ludzie często czytają tylko dla samego czytania.
Jest wiele różnych książek i czytelnicy chcą wielu różnych rzeczy. Niektórzy pisarze chcą mieć jakiś przekaz i chcą, aby ludzie myśleli, tak jak oni. Ja taki nie jestem. Nie mam jakiegoś przekazu. Nie próbuję nic powiedzieć. Bardzo pragnę emocjonalnego zaangażowania. W powieści jest to ważne. To to przyciąga nas do książki, do postaci itp. Jest to ważne i, tak jak powiedziałeś, jest to swego rodzaju instynkt. Teraz piszę nowelę. Poproszono mnie o napisanie jej. Ma około 30 tyś. słów [nowela będzie częścią szkockiej serii The Darkland Tales]. Jest o prawdziwym morderstwie z XIX-wiecznej Szkocji. Zdecydowałem się opowiedzieć historię z perspektywy brata zabójcy. Zacząłem tak pisać i już tak jest. Nie była to przemyślana decyzja, tylko instynkt. Może to zła decyzja, ale tylko idę za instynktem.
Nie jest to typowa książka. Czasami na kartach Studium przypadku pojawiają się tytuły piosenek, jak np. The Great Pretender, Men of England, Underneath the Arches czy Human Behaviour. To piosenka Björk?
O nie, nie nie jest to nawiązanie do niej. Ale tak, chciałem włączyć do książki różne teksty piosenek, np. I’m Against It od Groucho Marx. Bardzo zabawna. Nie mogłem tego zrobić przez prawa autorskie.
Te wszystkie piosenki mogłyby działać jako ścieżka dźwiękowa. Gdyby miała powstać adaptacja, to jak by wyglądała?
Myślę, że jak lata 60. w Londynie. Jednym z najlepszych filmów z tamtych lat jest Wstręt Romana Polańskiego. Wiem, że jest problematyczny, ale jest wielkim reżyserem. Pierwsze sceny z filmu, gdy Catherine Deneuve przechadza się po ulicy. Czerń i biel. I jazz, jazzowe rytmy. Byłoby to bardzo ważne. Zrobiłem składankę na potrzeby wywiadu dla kogoś z Ameryki. Są tam piosenki, które wspominam w książce, ale też takie, które oddają jej nastrój. Więc tak. Czerń i biel, londyński jazz i Catherine Deneuve przechadzająca się po ulicy.
Często mówiono mi, że moje książki nadawałaby się do ekranizacji. Ludzie coś widzą. Mają jakiś obraz w głowie i jest to zawsze jakiś komplement. Ale gdy pisałem tę powieść, to pomyślałem, że role Rebekki i Colinsa Braithwaite’a byłyby wspaniałe do odegrania. W szczególności ta pierwsza, bo aktorka mogłaby być dwoma osobami na raz. Colins Braithwaite za to jest tym przerysowanym, charyzmatycznym potworem, które pewnie fajnie by się grało. Myślałem o tym w trakcie pisania i świetnie byłoby to zobaczyć na ekranie.
Tak! Postać Rebekki jest fantastyczna i niezwykle realistyczna. To chyba już ostatnie pytanie – myślał Pan nad innym tytułem książki czy może Studium przypadku było pierwszym wyborem?
Bardzo dobre pytania. Hmm. Do drugiego czy trzeciego szkicu powieść nazywała się Kill Your Self. Martwiłem się bardzo o to. Za każdym razem, gdy mówiłem o niej, musiałem powtarzać, że nie jest to Kill Yourself, a Kill Your Self. Bardzo, bardzo skomplikowane. I tak szczerze, wiedziałem, że jest to nieprzetłumaczalne. W każdym kraju musieliby kompletnie zmienić tytuł. A wiem, jakie uczucia to wywołuje. Czasem się to zdarza. Trzeba uważać ze słowami, trzeba brać odpowiedzialność za słowa, które się pisze. Nie czułem się komfortowo. Tak samo moja agentka. Podobał jej się tytuł, ale trzeba było go zmienić. Poprzestałem na Studium przypadku. Trochę nudny tytuł, ale podoba mi się. W końcu jest to faktyczne studium przypadku Veroniki, nienazwanej bohaterki albo Rebekki, Braithwaite’a. Czyj to przypadek? Podobała mi się ta niejednoznaczność. Czy taki sam tytuł jest w polskim?
Tak, taki sam. Też mi się podoba. Jest całkiem prosty. Może być brany dosłownie, ale też metaforycznie w takim sensie, że jest to też studium przypadku naszej percepcji. Tego, co myślimy jako czytelnicy. W końcu wszystkie te historie opowiedziane są przez kogoś innego. Wszystko tu widzimy z cudzej perspektywy.
Tak. Książkę zainspirowały faktycznie studia przypadku. Od lat czytuję badania psychiatryczne. To był niejako początek powieści.
Dużo tu pojęć psychologicznych. Mamy np. Kierkegaarda. To tylko pokazuje, jak duży research został wykonany przed napisaniem.
Uwielbiam robić research, więc w tym przypadku też było ciekawie. Czytałem dużo czasopism dla kobiet z tamtego okresu. Bardzo to było istotne przy tworzeniu postaci. Chciałem się znaleźć w takim świecie, w jakim ona mogłaby funkcjonować. Chciałem zobaczyć, co mogła czytać. Czasem można przesadzić z researchem. Ale ja to lubię.
_________________________________________________________________________
Graeme Macrae’a Burneta możecie znaleźć na jego stronie internetowej czy instagramie.